Udowodnienie, że jednak nie został on zamordowany, jak w oczywisty sposób pokazują okoliczności śmierci, powierzono młodemu detektywowi, Jonathanowi Harperowi. Zlecenie otrzymał od córki denata, Ruth. Młoda, niezwykle atrakcyjna dziennikarka chciała też dowieść, że w śmierć ojca nie jest zamieszany nikt z domowników. Oczywiście, czytelnik takich kryminałów wie od razu, że to jednak było morderstwo i że właśnie stoi za nim ktoś z bliskich. Jeśli zaś wspomnimy raz jeszcze Doyle’a i Christie, możemy się spodziewać, że morderca nie był w swej zbrodni odosobniony.
To też może Cię zainteresować
A zatem – szukajmy odpowiedzi nie tylko na pytanie „kto”, ale i „dlaczego”. Autorka „Sprawy lorda”, Małgorzata Starosta, funduje nam kilka fabularnych pięterek. Jonathan nie jest w środowisku ofiary postacią anonimową. Młody człowiek ciągle nie może pozbierać się po tragicznej śmierci ukochanej żony, również dziennikarki, Mary. Ta zaś nie tylko przyjaźniła się ze zleceniodawczynią, ale i sama pochodziła z arystokratycznej rodziny, a jej rodzice nie akceptowali „gminnego” zięcia (nie zdradzę wiele, jeśli podpowiem, że ojciec Mary ostatecznie odegra całkiem pozytywną rolę w rozwiązaniu kilku zagadek). Do tego Jonny jest synem gwiazdy Scotland Yardu, oddelegowanej do tej sprawy (oczywiście, będziemy tu mieć również napięte stosunki ojca z synem) oraz gwiazdy… modelingu, świętującej sukcesy za oceanem. Rodzice młodego i wrażliwego detektywa też wniosą swe trzy grosze do rozwiązania zagadki.
To też może Cię zainteresować
Na początku wspomniałam o zgrabnym koncepcie i zdanie to należy podtrzymać. Autorce udało się bowiem sprytnie wykorzystać we własnej powieści motyw prawdziwej zbrodni z początku XX wieku, w której rozwikłanie zaangażował się naprawdę Conan Doyle. Jej echa można było wpleść w historię rodu ofiary zbrodni. Pomysłowe było również przeniesienie czasu akcji na końcówkę lat 50. ubiegłego wieku, co pozwoliło rozluźnić nieco staromodne konwenanse i zaoferowało (głównie bohaterkom) trochę więcej obyczajowej i zawodowej swobody. Poza tym jednak wyobraźnia autorki rozhulała się jednak, jak na mój gust, nadmiernie. Niebywała liczba wątków i szczegółów (licznie rozgałęzione towarzystwo musiało wnieść jakiś akcent do historii) skumulowana w finale podryfowała w złą stronę. Cóż, nie jest to „Morderstwo w Orient Expressie”, ale wstydu nie ma.
Małgorzata Starosta, Sprawa lorda Rosewortha, Wyd. Labreto, Poznań 2024
