Ernest jest pisarzem. Może to za dużo powiedziane, bo w zasadzie jest analitycznym twórcą podręczników pisarskich dla innych. Do czasu, gdy mrożąca krew w żyłach i mroczna jak górskie niebo historia własnej rodziny nie staje się świetnym materiałem pisarskim. Wystarczy tylko trzymać się pewnego dekalogu powstawania powieści kryminalnych, a sprawdzona forma plus elektryzująca treść dadzą wreszcie własny sukces wydawniczy.
To też może Cię zainteresować
A zatem rodzina C. trafia do położonego na kompletnym autralijskim odludziu kurortu narciarskiego. Ciotka Katherina, siostra nieżyjącego ojca Ernesta, postanawia zintegrować rodzinę zdewastowaną fatalnymi doświadczeniami z przeszłości. Przynajmniej tak wygląda oficjalny powód zjazdu. A bezpośrednią jego przyczyną jest powitanie po odsiadce za nieumyślne spowodowanie śmierci brata Ernesta, Michaela (nr 1 na liście „każdych”). Sprawa się zagęszcza, gdy tuż przed przyjazdem brata marnotrawnego, w pobliżu hotelu dochodzi do wyrafinowanego morderstwa. Kojarzenie go z pobytem rodziny C. jest nieprzypadkowe. Wyjaśnienie tego, co stało się wtedy i do czego doprowadziło teraz, jest potężnie zawikłane i tak naprawdę, mniej warte uwagi. Wszystko bowiem co najciekawsze, wydaje się bowiem zapakowane pomiędzy niuansami tej intrygi.
Najbardziej niecierpliwie czekałam na odsłanianie tajemnic kolejnych „każdych”, którzy zabili (ale nie zamordowali!). Motorem napędowym do przekładania ponad 400 stron książki było dowiedzenie się choćby tego, jak i kogo zabił (ale nie zamordował) narrator historii i jak sam został... zabity.
To też może Cię zainteresować
Pomysłowe i świeże (trzecie „hm”) jak na powieść kryminalną. A jeszcze bardziej interesująca jest szkatułkowa narracja. Opowiadający, korzystając ze swego kostiumu profesjonalisty w operowaniu formą, cały czas na „boczku” prowadzi dialog z czytelnikiem. Zapowiada, co się będzie działo na określonej stronie (i po dwustu stronach zachęca do sprawdzenia, czy dotrzymał słowa), dworuje z redaktorki wydania, wyprzedza akcję jak sufler. Znajome? Tak. Taki bezpośredni kontakt z widzem, odbiorcą, utrzymują modni ostatnio stand-uperzy. Z samych siebie się śmieją i nas wciągają do zabawy. Czytelnik „W mojej rodzinie każdy kogoś zabił” ma poczuć się tak samo. Jakby siedział z opowiadającym na kanapie i dawał się wciągać w tę relację. No i nic dziwnego. Benjamin Stevenson jest stand-uperem wyprzedającym widownie na całym świecie. I jest to pierwszy od dawna kryminał, w którym dzięki błyskotliwemu autorowi ważniejsze jest nie kto zabił, ale kogo zabili....
Benjamin Stevenson, W mojej rodzinie każdy kogoś zabił, Wydawnictwo AB, Warszawa 2024
