Zima za pasem, rozkręca się sezon grypowy. Jako że kłopoty MZK nie wynikają z braku sprzętu, tylko ludzi, to co dziś udaje się poskładać, jutro może się rozsypać. W takiej sytuacji pomysł odstąpienia części zadań podwykonawcom wydaje się sensownym rozwiązaniem. Aby jednak było to także ciekawe rozwiązanie dla potencjalnych kontrahentów, powinien być wyznaczony atrakcyjny zakres i czas obowiązywania umowy. I tu chyba MZK nie stanęły na wysokości zadania. Prezes tej spółki zakłada bowiem, że „w arendę” podwykonawcy oddana zostanie tylko jedna linia autobusowa i na czas nie dłuższy niż pół roku. Gdybym ja był szefem prywatnej firmy przewozowej, to - abstrahując od wysokości stawki za wozokilometr - raczej nie poszedłbym na taki układ. Do przejęcia linii miejskiej komunikacji trzeba się przecież dobrze przygotować i pewnie ponieść jakieś koszty z tym związane.
Na marginesie, potencjalnych firm zainteresowanych współpracą z MZK na lokalnym rynku jest coraz mniej. Jest w tym trochę zasługi MZK, które wchodząc na linie podmiejskie z dumpingową ceną biletu, postawiły konkurentów pod ścianą.
