https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Zmory" - kronika z wcale nie tak zamierzchłej przeszłości. Recenzuje Jarosław Reszka

Jarosław Reszka
Karol Franek Nowiński (z lewej) jako Mikołaj i Michał Surówka jako jeden z jego kolegów
Karol Franek Nowiński (z lewej) jako Mikołaj i Michał Surówka jako jeden z jego kolegów Tomasz Czachorowski
Co przetrwało z obrazu dojrzewania w galicyjskim miasteczku z przełomu XIX i XX wieku w 90 lat po opublikowaniu powieści Emila Zegadłowicza i 46 lat po premierze jej adaptacji filmowej, która ukształtowała świadomość tych, którzy "Zmór" nie przeczytali? Można to przetestować na sobie podczas spektaklu w bydgoskim teatrze.

Bydgoską inscenizację "Zmór" otwierają i zamykają sceny, których próżno szukać w powieści. Pierwsza, odegrana w plenerze i w teatrze pokazana na wielkim ekranie, tworzącym tło sceny, pokazuje rozbijanie rzeźby pisarza przez wadowickich notabli w proteście przeciwko skalaniu czci wadowiczan w powieści. Rzeczywiście, gwałtownie zareagowali oni na książkę, która bardzo niestaranie maskowała Wadowice pod nazwą Wołkowic. W końcowej scenie pojawia się zaś najsłynniejszy wadowiczanin, Karol Wojtyła, który jako 15-latek składa hołd spotkanemu przypadkiem pisarzowi, zaświadczając, że w "Zmorach" znalazł szczerą prawdę o sobie i rodzinnym miasteczku. Tak nie było, ale być mogło, bo przyszły papież czytał ponoć "Zmory" i cenił je sobie...

Zegadłowicz, w bydgoskim spektaklu zagrany przez Mariana Jaskulskiego, prezentuje się wobec Wojtyły jako starzec zatopiony w rozmyślaniach o odległej przeszłości. To akurat prawdą nie jest. Zegadłowicz, pisząc oparte na swych gimnazjalnych wspomnieniach "Zmory", był mężczyzną po czterdziestce. O dekadę młodszy był Wojciech Marczewski, przenosząc "Zmory" na duży ekran. Jeszcze młodszy jest Jan Jeliński (znamy go w Bydgoszczy jako twórcę spektaklu "Stella Walsh. Najszybsza osoba świata"), reżyser i scenarzysta teatralnej wersji losów galicyjskiego ucznia. Wbrew podtytułowi "Zmór " - "Kronika z zamierzchłej przeszłości" - losy głównego bohatera i on, i Marczewski konfrontują z własnymi, nieodległymi wspomnieniami z okresu dojrzewania.

Przeniesienie powieści Zegadłowicza na ekran i scenę jest zarazem łatwym i trudnym zadaniem. Łatwym, bo w książce znaleźć można bez liku krótkich, dynamicznych anegdotek z życia Wołkowic. Są to przede wszystkim obrazki ze szkoły, ale także smaczne, bo skandalizujące kąski, związane z erotycznym doświadczeniami nastolatków i podglądanymi przez nich dorosłymi. Trudnym zadaniem, bo poza anegdotkami powieść wypełniają długie akapity pozbawionych dialogów, lirycznych opisów tęsknot i rozczarowań wrażliwego młodego człowieka, którego razi gruboskórność i prostactwo zarówno rówieśników, jak i starszych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kultura i rozrywka

Dalszy ciąg artykułu pod wideo ↓

Kolejny kłopot wynika z długiego czasu akcji powieści. Obejmuje ona osiem lat - od pierwszej klasy gimnazjum do matury, a zatem okres pomiędzy 11. i 19. rokiem życia Mikołaja. W tym wieku to psychiczna i fizyczna przepaść. Marczewski poradził z tym sobie, obsadzając w roli Mikołaja dwóch aktorów w różnym wieku. U Jelińskiego Mikołaj jest jeden, zagrany przez Karola Franka Nowińskiego, co w sumie, podkreślając spójność, mimo zmian wywołanych dojrzewaniem, Franka-dziecka i Franka-młodzieńca, wyszło spektaklowi na dobre.

Inna trudność stanęła przed pozostałymi aktorami w tym spektaklu, którzy w różnych scenach musieli odgrywać różne postaci, o różnej charakterystyce, w różnym wieku, a nawet różnej płci. Na szczególne uznanie zasługuje tu Małgorzata Trofimiuk, pojawiająca się w roli dyrektora gimnazjum, kilku nauczycieli, ale także wuja Mikołaja. A co ma dopiero powiedzieć Zhenia Doliak, której przyszło wcielić się m.in. w... tłustą gęś, wkrótce zabitą kamieniem przez rozdokazywanego pierwszoklasistę?

Mimo tych łączących zabiegów, wiele charakterystycznych postaci z książki Zegadłowicza ze spektaklu wypadło. Szczególnie żal, że zrezygnowano z babki Mikołaja i jego ciotki Wilhelminy. Obie stanowiły kwintesencję małopolskiej dulszczyzny, a bez niej męczarnie rozpoetyzowanego Mikołaja stają się trudniejsze do zrozumienia. Ze spektaklu wyparował też lewicujący fizyk, profesor Chwostek i w ogóle cały wątek nielegalnej, lewicowej indoktrynacji uczniów, tak mocno zaakcentowany w filmowej wersji "Zmór". Na deskach sceny nie zabrakło natomiast miejsca dla profesorów sadystów - łacinnika Ptaszyckiego i księdza katechety Brzany (brawurowo, trochę aż do przesady, zagranego przez Małgorzatę Witkowską). Na scenie mocno także akcentowana jest erotyczna inicjacja Mikołaja i jego kolegów (wszystkich z wyczuciem kreuje Michał Surówka), lecz miłośnicy mocnych erotycznych wrażeń będą rozczarowani. Wulgarnej, płatnej miłości tu nie zobaczymy, zaś ze sceny pięknego zbliżenia tracącego cnotę dopiero po maturze Mikołaja z eteryczna Balbiną w bydgoskiej inscenizacji zrezygnowano. Szkoda...

Słowo wreszcie o scenografii. Arkadyjskie wspomnienia letnich harców wokół dworku ojca Mikołaja w Porębie Murowanej ożywają dzięki subtelnym obrazom rzucanym na ekran w tle. Resztę scenografii oparto nie na płycie paździerzowej, lecz na stali - z kojarzącą się z parkami linowymi zjeżdżalnią, z której już to chłopcy wskakują do rzeki, już to słynna aktorka Wysocka zstępuje na ziemię po romantycznych uniesieniach. W sumie nic, co by powalało oryginalnością.

W podsumowaniu, trudno uznać bydgoski spektakl za próbę nowego odczytania "Zmór". Jan Jeliński dowiódł jednak, że dzieło Zegadłowicza wciąż daje się odczytywać nie tylko ze zrozumieniem, ale i współodczuwaniem.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera

Wybrane dla Ciebie

Co dalej z Halą Targową w Bydgoszczy? Operator chciał kupić budynek od miasta

Co dalej z Halą Targową w Bydgoszczy? Operator chciał kupić budynek od miasta

Nana jest nową bohaterką Dziedzictwa. Tak na co dzień wygląda gruzińska aktorka

Nana jest nową bohaterką Dziedzictwa. Tak na co dzień wygląda gruzińska aktorka

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski