Bydgoską inscenizację "Zmór" otwierają i zamykają sceny, których próżno szukać w powieści. Pierwsza, odegrana w plenerze i w teatrze pokazana na wielkim ekranie, tworzącym tło sceny, pokazuje rozbijanie rzeźby pisarza przez wadowickich notabli w proteście przeciwko skalaniu czci wadowiczan w powieści. Rzeczywiście, gwałtownie zareagowali oni na książkę, która bardzo niestaranie maskowała Wadowice pod nazwą Wołkowic. W końcowej scenie pojawia się zaś najsłynniejszy wadowiczanin, Karol Wojtyła, który jako 15-latek składa hołd spotkanemu przypadkiem pisarzowi, zaświadczając, że w "Zmorach" znalazł szczerą prawdę o sobie i rodzinnym miasteczku. Tak nie było, ale być mogło, bo przyszły papież czytał ponoć "Zmory" i cenił je sobie...
Zegadłowicz, w bydgoskim spektaklu zagrany przez Mariana Jaskulskiego, prezentuje się wobec Wojtyły jako starzec zatopiony w rozmyślaniach o odległej przeszłości. To akurat prawdą nie jest. Zegadłowicz, pisząc oparte na swych gimnazjalnych wspomnieniach "Zmory", był mężczyzną po czterdziestce. O dekadę młodszy był Wojciech Marczewski, przenosząc "Zmory" na duży ekran. Jeszcze młodszy jest Jan Jeliński (znamy go w Bydgoszczy jako twórcę spektaklu "Stella Walsh. Najszybsza osoba świata"), reżyser i scenarzysta teatralnej wersji losów galicyjskiego ucznia. Wbrew podtytułowi "Zmór " - "Kronika z zamierzchłej przeszłości" - losy głównego bohatera i on, i Marczewski konfrontują z własnymi, nieodległymi wspomnieniami z okresu dojrzewania.
Przeniesienie powieści Zegadłowicza na ekran i scenę jest zarazem łatwym i trudnym zadaniem. Łatwym, bo w książce znaleźć można bez liku krótkich, dynamicznych anegdotek z życia Wołkowic. Są to przede wszystkim obrazki ze szkoły, ale także smaczne, bo skandalizujące kąski, związane z erotycznym doświadczeniami nastolatków i podglądanymi przez nich dorosłymi. Trudnym zadaniem, bo poza anegdotkami powieść wypełniają długie akapity pozbawionych dialogów, lirycznych opisów tęsknot i rozczarowań wrażliwego młodego człowieka, którego razi gruboskórność i prostactwo zarówno rówieśników, jak i starszych.

Kultura i rozrywka
Kolejny kłopot wynika z długiego czasu akcji powieści. Obejmuje ona osiem lat - od pierwszej klasy gimnazjum do matury, a zatem okres pomiędzy 11. i 19. rokiem życia Mikołaja. W tym wieku to psychiczna i fizyczna przepaść. Marczewski poradził z tym sobie, obsadzając w roli Mikołaja dwóch aktorów w różnym wieku. U Jelińskiego Mikołaj jest jeden, zagrany przez Karola Franka Nowińskiego, co w sumie, podkreślając spójność, mimo zmian wywołanych dojrzewaniem, Franka-dziecka i Franka-młodzieńca, wyszło spektaklowi na dobre.
Inna trudność stanęła przed pozostałymi aktorami w tym spektaklu, którzy w różnych scenach musieli odgrywać różne postaci, o różnej charakterystyce, w różnym wieku, a nawet różnej płci. Na szczególne uznanie zasługuje tu Małgorzata Trofimiuk, pojawiająca się w roli dyrektora gimnazjum, kilku nauczycieli, ale także wuja Mikołaja. A co ma dopiero powiedzieć Zhenia Doliak, której przyszło wcielić się m.in. w... tłustą gęś, wkrótce zabitą kamieniem przez rozdokazywanego pierwszoklasistę?
Mimo tych łączących zabiegów, wiele charakterystycznych postaci z książki Zegadłowicza ze spektaklu wypadło. Szczególnie żal, że zrezygnowano z babki Mikołaja i jego ciotki Wilhelminy. Obie stanowiły kwintesencję małopolskiej dulszczyzny, a bez niej męczarnie rozpoetyzowanego Mikołaja stają się trudniejsze do zrozumienia. Ze spektaklu wyparował też lewicujący fizyk, profesor Chwostek i w ogóle cały wątek nielegalnej, lewicowej indoktrynacji uczniów, tak mocno zaakcentowany w filmowej wersji "Zmór". Na deskach sceny nie zabrakło natomiast miejsca dla profesorów sadystów - łacinnika Ptaszyckiego i księdza katechety Brzany (brawurowo, trochę aż do przesady, zagranego przez Małgorzatę Witkowską). Na scenie mocno także akcentowana jest erotyczna inicjacja Mikołaja i jego kolegów (wszystkich z wyczuciem kreuje Michał Surówka), lecz miłośnicy mocnych erotycznych wrażeń będą rozczarowani. Wulgarnej, płatnej miłości tu nie zobaczymy, zaś ze sceny pięknego zbliżenia tracącego cnotę dopiero po maturze Mikołaja z eteryczna Balbiną w bydgoskiej inscenizacji zrezygnowano. Szkoda...
Słowo wreszcie o scenografii. Arkadyjskie wspomnienia letnich harców wokół dworku ojca Mikołaja w Porębie Murowanej ożywają dzięki subtelnym obrazom rzucanym na ekran w tle. Resztę scenografii oparto nie na płycie paździerzowej, lecz na stali - z kojarzącą się z parkami linowymi zjeżdżalnią, z której już to chłopcy wskakują do rzeki, już to słynna aktorka Wysocka zstępuje na ziemię po romantycznych uniesieniach. W sumie nic, co by powalało oryginalnością.
W podsumowaniu, trudno uznać bydgoski spektakl za próbę nowego odczytania "Zmór". Jan Jeliński dowiódł jednak, że dzieło Zegadłowicza wciąż daje się odczytywać nie tylko ze zrozumieniem, ale i współodczuwaniem.