Zobacz wideo: Święty Mikołaj o kulisach zawodu

W tym roku sąsiad poszedł ostro. Jest późna noc, a z jego balkonu prosto w moje okna wali sekwencją pulsujących świateł (niebieskie - żółte - czerwone - zielone) niemal naturalnej wielkości renifer. Poddaję się i zasłaniam szczelnie okna, ale na niewiele to się zdaje, bo tuż obok sąsiedzi wymyślili „pocieszną” kaskadę niebieskich „pchełek”, przez co mam wrażenie, że na moim balkonie stacjonuje co najmniej straż pożarna (i nie wiem, czy mogę się położyć spać, czy lecieć ratować rodzinę i sąsiadów). Nerwy powinna koić wielka bladożółta gwiazda świecąca centralnie z naprzeciwka, ale jestem już tak rozedrgana, że nie pomaga...
Nadeszły święta - jak Bydgoszcz długa i szeroka - widać po bogatych iluminacjach osiedlowych okien. Zapatrzyliśmy się w zagraniczną modę i dajemy temu z roku na rok coraz bardziej rozpasany wyraz w świetlnych dekoracjach. Czasem nad wyraz kiczowatych, a czasem - co pokazała opisana przez nas niedawno fordońska historia - budząca nader ciepłe uczucia. W zeszłym sezonie odwiedziliśmy po raz pierwszy dom w Fordonie, który błyszczał... setkami tysięcy światełek.
To może Cię zainteresować
Skierowana na miejsce reporterka „Expressu” odkryła przy okazji wzruszającą historię rodzinną - takie ozdoby były marzeniem jednego z domowników, zmagającego się z problemami zdrowotnymi. Od wielu lat bliscy robią wszystko, by spełnić jego marzenia o najbardziej wyjątkowej iluminacji. I tak się dzieje. O rodzinie z ulicy Sielskiej mówią, że to „bydgoscy Griswoldowie” (przez chwilę myślałam nawet, że to ja wymyśliłam to określenie, jako fanka świątecznych wygłupów Chevy’ego Chase’a...), a ich fenomen zaczynają pokazywać nawet centralne telewizje. Tu za eksplozją świateł stoi jednak historia, a nie proste przepalanie pieniędzy. Co stoi za kreacjami innych „oświeconych”?
Kiedy ta moda zaczynała dopiero raczkować, napisałam w „Expressie” komentarzyk zatytułowany „Viva Las Vegas” - tak mi się żałośnie, karykaturalnie pokraczne wydały te światełkowe próby ozdobienia świąt na balkonach moich fordońskich sąsiadów. Kolega po przeczytaniu tej opinii wykpił moje kpiny. A może ludzie się w ten sposób cieszą? Może sprawia im to radość? Może to jest ten kawałek przyjemności, która im rozświetla smutek szaroburych grudniowych dni? Może to prawda? Niekoniecznie trzeba podzielać gust sąsiada od renifera czy gwiazdy betlejemskiej, ale może naprawdę warto się jednak do tego uśmiechnąć? Świątecznie życzliwie (a dopiero później mocniej zasunąć zasłony)?
Coś nas też zaczęło pchać na jarmarki, organizowane już tradycyjnie przed świętami w wielu miastach (w Bydgoszczy też, rzecz jasna, działający nawet dłużej niż zapowiadano).
Niby ciągle utyskujemy na tłok i ceny („kogo, panie, stać na tego oscypka”), ale tradycyjnie grzejemy na ten rynek z przyległościami, żeby kupić sobie grzańca i wrzucić potem do netu słodkie foty z przyjaciółmi lub rodziną, z oczami roziskrzonymi światłami diabelskiego młyna i kilku procent ciepłego trunku.
Takie jarmarki odwiedziłam w tym sezonie dwa i śmiało mogę stwierdzić, że bydgoski spodobał mi się bardziej niż zatłoczony po korek poznański (ten mniejszy, bo Wielka Polska miała w tym sezonie aż dwa takie wydarzenia).
To też może Cię zainteresować
Wracając do tezy tych rozważań - czy to odpowiednia forma ekspresji naszych przedświątecznych uczuć? Być może. Od bardzo dawna nie przeżywaliśmy społecznie tak trudnych, burzliwych zmian w polityce. Trudnych, budzących dużo złych emocji, lęków i niepewności. „Wielki świat” zafundował nam wielkie zmiany akurat przed świętami. Może te balkonowe neony są świadectwem tego, że my na swoich podwóreczkach, lokalnie, marzymy o tym, by te zawirowania doprowadziły ostatecznie do tego, by znów było zwyczajnie?...