Pamiętam znudzoną minę jednego z kolegów, gdy każdy poranek zaczynałam zirytowana od historii nerwowego polowania na miejsce, gdzie można bezpłatnie zostawić na wiele godzin auto. Kolegę moje opowieści nużyły do czasu, aż sam został poproszony o opuszczenie darmowego miejsca…
W podobnie komfortowej sytuacji bywa wielu z nas, których uiszczanie opłat za miejsce parkingowe pod pracą czy (zwłaszcza) domem nie dotyczy. Gorzej, gdy rozpełzająca się po mieście Strefa Płatnego Parkowania dochodzi i pod nasz adres. Wtedy – jak mój kolega – wpadamy w parkingową panikę. Jak się jednak okazuje, ta dotkliwość bywa trudna do zniesienia nie tylko bezpośrednio tam, bo jak domino przynosi kłopoty i innym. Jak opisywanym przez nas lokatorom z bezpłatnych Staroszkolnej, Nowogrodzkiej czy Kanałowej, na które teraz, po rozszerzeniu SPP, będą „uciekać” od płacenia kierowcy, i ich życie czyniąc uciążliwym.
Nie mamy dla nich, niestety, dobrych wiadomości. Jak kiedyś nas, tak teraz i kolejnych bydgoszczan dopadł system, który ma przynieść korzyści w postaci i wpływów do miejskiej kasy, i wymuszenia większej rotacji aut w szerokim centrum miasta. Wyjścia z tego nie ma.
Bardziej rozczarowujące wieści dotyczą jednak bydgoszczan z innej części miasta – ul. Pestalozziego. Tam strefa obejmie parking wybudowany dzięki determinacji mieszkańców, głosujących w Bydgoskim Budżecie Obywatelskim. Mają rację oceniając, że zapłacą niejako podwójnie. I tego nie sposób już dobrze wytłumaczyć… I ratusz nawet nie próbuje.
