Są wreszcie w Polsce ludzie, którzy poważnie zainteresowali się stanem tzw. budowli ochronnych. To... dziennikarze. Po ataku Rosji na Ukrainę Polskę obiegła fala uderzeniowa publikacji mówiących o tym, ile to mamy w naszym kraju w ogóle, a w regionach i miastach w szczególności, schronów i ukryć. Dzięki tym publikacjom młodsze pokolenie dowiedziało się, że schrony istnieją naprawdę, nie tylko w filmach wojennych i internetowych „strzelankach”. Starsi zaś odświeżyli sobie wiedzę z lekcji przysposobienia obronnego m.in. na temat tego, czym różni się hermetycznie zamykany schron od niehermetycznego ukrycia.
I co jeszcze? Ano niewiele. Po rosyjskiej agresji przeczytaliśmy, że mieszkańcy liczącego ponad dwa miliony mieszkańców województwa kujawsko-pomorskiego mają do dyspozycji około 11 tysięcy miejsc, w których można się schronić przed zagrożeniem wojennym. W 350-tysięcznej Bydgoszczy zaś takich miejsc jest około 160, licząc łącznie z piwnicami w blokach, które mają wzmocnione stropy. Nawiasem mówiąc, niepokojąco brzmi to zestawienie liczb, zważywszy że w Bydgoszczy mieszka 1/6 mieszkańców województwa.
Tak czy siak, daleko nam do Szwajcarii, w której w latach 60. ubiegłego wieku, w najgorszym okresie zimnej wojny, zrealizowano program zapewnienia miejsca w schronie przeciwatomowym dla każdego obywatela. Wprawdzie dziś nawet w Szwajcarii jakość schronów i liczba miejsc w nich jest daleko od ideału, ale Helweci poważnie potraktowali ukraińską przestrogę i zabrali się do wymiatania ze schronów domowych gratów czy baniaków na wino. Skala ich zaniedbań w tym zakresie jest zresztą niewielka z naszej perspektywy. W okolicach Genewy ludzie narzekają na przykład na to, że Ukraina leży niedaleko, a w schronach jest miejsce zaledwie dla trzech czwartych z nich...
Dla Polaków Ukraina chyba leży dalej niż dla Szwajcarów. Permanentne naloty rakietowe na okolice Lwowa nie skłoniły nas bowiem do odkurzania schronów i ukryć, choć liczba miejsc w nich jest znacznie mniejsza niż pod Genewą i polskie budowle są w gorszym stanie niż szwajcarskie.
Nawet tragiczna śmierć dwóch mieszkańców Przewodowa w powiecie hrubieszowskim, na których prawdopodobnie spadła rakieta w służbie obrońców Ukrainy, nie zmieniła naszego podejścia do bezpieczeństwa przed zagrożeniem, które może nadejść z nieba.
W Polsce na razie wciąż trwa liczenie miejsc w schronach i ukryciach. Ten etap zakończyć się ma grudniu i wtedy pod egidą rządu powstanie aplikacja na telefon, która w czarną godzinę pokieruje Polaków do bezpiecznego miejsca za grubymi murami.
Ilu się tam może zmieścić rodaków, dokładnie nie wiadomo (ponoć mniej niż 3 proc.). Nie wiadomo też, w jakim stanie są te budowle. Podejrzewam, że nikt tego tematu nie rusza, by nie wywołać następnego: kto ma zapłacić za remonty i z jakiej puli? Pewne jest, że od samego liczenia ani miejsc w schronach nie przybędzie, ani ich jakość się nie poprawi.
Bydgoszcz chwali się jednym nowoczesnym schronem, o którym pomyślano kilka lat temu, podczas budowy szkoły w Fordonie. Większość pozostałych znajduje się na Osiedlu Leśnym i Kapuściskach. Mają więc pewnie ponad pół wieku na żelbetowym (mam nadzieję) karku. Łatwo więc też sobie wyobrazić, w jakiej są kondycji.
Tymczasem najnowsza wieść, która dotarła do mnie ze schronowej łączki w regionie, dotyczy... sprzedaży takiej budowli. Myślę o schronie przeciwatomowym w Krąpiewie. Wprawdzie i on liczy sobie prawie pół wieku, lecz powstawał jako jedna z najważniejszych budowli ochronnych na terenie Pomorskiego Okręgu Wojskowego. Prywatny obecnie właściciel schronu o powierzchni 1200 m2 nie zrobił na nim interesu. Chce go sprzedać. Czy państwo nie jest zainteresowane odzyskaniem tak porządnie wybudowanego schronu bardzo blisko miasta wojewódzkiego?
