Wyspa Młyńska mojej młodości to nieużytek i zapuszczony, zdewastowany młyn. Na upartego może można by było znaleźć miłośników elementów „rustykalnych” w miejskiej dżungli, ciężko jednak w takich okolicznościach przyrody budować swoją lokalną tożsamość. Bardzo się zatem cieszę, że za mojego życia zaszła w tym miejscu tak dynamiczna, nadająca miastu wyjątkowego sznytu zmiana.
Zmiana, która zaczyna być naprawdę szeroko doceniana i podnoszona coraz częściej przez opiniotwórcze gremia. Kropla drąży skałę – dzięki takim rekomendacjom, walory miasta zyskują na popularności.
Przykład ostatni z brzegu. Tomasz Malkowski, krytyk architektury oraz architekt Robert Konieczny, na łamach „Polityki” z 18 marca „rozbierają” oryginalny charakter Bydgoszczy. Dla nas, jej mieszkańców, nie będzie zaskoczeniem, że głównym nurtem tej rozprawy jest śródmiejska woda. Recenzenci tak właśnie zaczynają swój materiał, rekapitulujący dzieje okolic, ich przemyślane teraźniejszość i perspektywy.
„To od Bydgoszczy inne polskie miasta mogą się uczyć, jak żyć w zgodzie z rzeką”.
Autorzy doceniają, że Wyspa Młyńska nie została bezpośrednio oddana deweloperom (a dopiero jej zaplecze tworzy współgrająca z historycznym charakterem przestrzeni nowa tkanka mieszkaniowa), co mogłoby być doraźnie kuszące finansowo, ale wyjątkowo krótkowzroczne. Zauważają charakterystyczne budowle zamykające perspektywę Wyspy – operę i hotel w marinie. Przywołują do dziś kultową w środowiskach architektonicznych i nagradzaną bryłę jednego z banków, stylizowaną na spichrze. Nie deprecjonują nawet chaotycznej ciągle i przez to paradoksalnie na swój sposób urokliwej „Wenecji” (choć wyobrażam sobie, że następne pokolenie będzie miało tu już inny widok). Odwołują się do profesjonalnej opinii Anny Rembowicz – Dziekciowskiej, dyrektorki Miejskiej Pracowni Urbanistycznej, która podkreśla, że ten rezultat to efekt żmudnej, konsekwentnej polityki miasta, od dziesięcioleci przywracającej rzekę Bydgoszczy – od jakości jej wód (gwarantującej uznanie wodniaków) po spójne planowanie przestrzeni publicznych.
Te same tezy, co nie powinno zaskakiwać, wybrzmiały zresztą w zaprezentowanych kilka dni temu efektach prac nad „strategią rozwoju markowych produktów turystycznych oraz marki turystycznej Bydgoszczy”.
„Często widzieliśmy mit zakłamania i stereotypowego zdania przypiętego do Bydgoszczy. Ludzie tak naprawdę nie wiedzą, co się u was zmieniło – stwierdził Hubert Gonera, właściciel firmy Landbrand, szef zespołu pracującego nad strategią” – pisaliśmy w „Expressie”.
To tylko potwierdza tezę postawioną przeze mnie na początku. Zespół pracujący nad tymi wnioskami, analizował bardzo wiele aspektów „turystotwórczych”, od biznesowych po kulinarne, by w efekcie podkreślić, że unikatowym walorem jest u nas rzeka wcinająca się w centrum miasta i na nią trzeba przede wszystkim stawiać.
Zaczęła się „oficjalnie” wiosna - to ożywienie turystycznych spacerów i wycieczek. Poddałyśmy się z przyjaciółką nastrojowi i po około 40 latach ruszyłyśmy na sentymentalną studencką wyprawę do Torunia. Zakończyła się katastrofą, gdyż nasze emocje nie znalazły zrozumienia i zostałyśmy przepędzone przez panią portierkę sprzed drzwi Collegium Maius. Mimo brawurowej propozycji pozostawienia dokumentów tożsamości, nie doszłyśmy nawet do pokonywanych przez nas kiedyś kilometrami schodów. Pocieszając się smutno, że podobny los spotkałby dziś nawet innego absolwenta, Zbigniewa Herberta, wmieszałyśmy się w tłum wycieczek, tratujących toruńską Starówkę… Wiecie Państwo, na turystycznym szlaku „gotyk na dotyk” trzeba zaliczyć, ale potem mus jechać do Bydgoszczy i to nią się na nowo zachwycić.
