Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska jednak nie stanęła [recenzja]

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Mariusz Załuski Jacek Smarz
Zostawmy przyczyny tragedii na boku. Bo w przypadku gadania o „Smoleńsku” jako filmie, utoniemy, kiedy zaczniemy grzęznąć w debatowaniu o tym, jak teoria zamachu ma się do ustaleń komisji badającej katastrofę.

Krótko – „Smoleńsk” pełen jest sugestii i o zamachu, i o jego powodach, i o zacieraniu śladów. I pewnie z tego powodu dla jednej strony wojny polsko-polskiej będzie to tylko upiorne political-fiction robione z narodowego dramatu. Tyle, że kino zaangażowane można zmajstrować filmowo smacznie, a może wyleźć z tego zakalec. Jak Antoniemu Krauze.

A dlaczego? Z wielu powodów. Po pierwsze sam pomysł na fabularną ośkę – historia dziennikarki ze stacji dla lemingów, która przeżywa przemianę i odkrywa, kto szczuł i co było grane… Już sam pomysł z lekka mnie zaniepokoił, bo trącił „Człowiekiem z marmuru”, ale jakby dobrze to pokazać, to mogłoby chwycić. Tyle, że tu cała ta przemiana schowała się za fabularyzowaną kroniką zamachu, a postać dziennikarki okazała się tak płaska, że nie ma szans kogokolwiek porwać.

Po drugie, według pierwszych zapowiedzi, miał to być film nie tyle o zamachu, co o manipulacji, która sprawiła, że Polacy łykali jak dorodne gęsi to, co wciskał im niecny rząd i cyniczne media. No i owszem, ta manipulacja niby jest pokazywana, ale tak karykaturalnie, że nie czujemy diaboliczności, tylko żałość.

I z tym się wiąże to, co po trzecie – „Smoleńsk” to niestety trochę takie bieda kino. Co zresztą specjalnie nie dziwi, bo przecież twórcy filmu problemy ze zdobywaniem środków mieli ogromne i „Smoleńsk” powstawał poza oficjalnym wspomaganiem. I tak na przykład centrum zła, filmowa telewizja TVM – pralnia mózgów lemingów – przypomina tu raczej telewizję osiedlową, grozy więc specjalnie nie budzi. No a te słynne efekty, co to ponoć opóźniły premierę… Hollywood na kolana nie padnie.

Po czwarte „Smoleńsk” tak przeładowano materiałami dokumentalnymi, że całość zmienia się w niby kronikę, przetykaną fabularnymi kawałkami. Jest wzruszająco i podniośle, ale nie ma tu napięcia i tajemnicy, bo wszyscy wiemy, co będzie za chwilę. A bez tego siada intryga.

Po piąte zgrzytają nierówności obsadowe – nie chcę już pisać o biednej pani Fido, bo wszyscy na nią skaczą, chyba nawet trochę przesadnie. No a kto się wybija? Pan Jerzy Zelnik, który co czas jakiś przypomina sobie, że jest również świetnym aktorem. No i po szóste, po siódme…

Co by jednak nie gadać, obstawiałem, że przy tym napięciu, tych debatach i o narodowej tragedii, i o samym filmie, będziemy jednak mieli w kinach tłok, a na widowni rękoczyny. I nieważne nawet, jak ten film panu Krauze wyjdzie.

I tu zaskoczenie. Pierwszy weekend – prawdziwy sprawdzian każdego filmu - wypadł przy tym zadęciu rachitycznie. 108 tysięcy widzów wrażenia nie robi, bo to kilkakrotnie mniej niż komercyjne hity. Film o „dniu, w którym zatrzymała się Polska”, niestety sam Polski nie zatrzymał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!