Wielu melomanów czekało na Andrzeja Lamperta. Zamiast jednej gwiazdy na operowym firmamencie dostali aż trzy - równej wielkości.
Aż trudno uwierzyć, że tak wyrachowaną operę, jak „Poławiacze pereł”, napisał zaledwie 25-letni kompozytor. Libretto jest typowym wyciskaczem łez. Miłość, zazdrość, złamana przysięga, kara i ofiara ubrane w nim zostały w egzotyczne kostiumy, ale tak naprawdę akcja mogłaby się toczyć wszędzie, a najpewniej nigdzie. Daje to duże pole do popisu dla scenografów.
W inscenizacji przygotowanej przez Operę Wrocławską, a pokazanej w niedzielę na Bydgoskim Festiwalu Operowym, nad wyglądem sceny, kostiumami i przede wszystkim reżyserią czuwała ta sama osoba: Waldemar Zawodziński. Postawił on na fantazyjne i kolorowe kreacje, niczym z orientalnej baśni (wszak akcja toczy się na Cejlonie). Aby nie przeładować sceny ozdobami, pięknie wystrojone balet i chór poruszają się w oszczędnych, symbolicznych dekoracjach. Za plecami artystów kurtyna z wzorzystej tkaniny.
Z góry, zza rampy w kolejnych scenach zjeżdżają a to lampiony, a to konstrukcje z dużych połączonych kawałków drewna, a to wreszcie najbardziej wyszukany estetycznie koncept: gigantyczne, przypominające cygara, częściowo przeszklone klepsydry do odmierzania czasu, z których środkowa przepuszcza wąski strumyczek piasku do szerokiej misy. Trzeba przyznać, że robi to wrażenie - dużo większe niż popisy tancerzy i partie chóralne.
Przeczytaj też:
Słodki, ekscytujący i z psychologiczną głębią: XXIV Bydgoski Festiwal Operowy
Wyrachowanie „Poławiaczy pereł” widać jednak przede wszystkim w warstwie muzycznej. Banalna fabuła jest konstrukcją, która w najprostszy z możliwych sposobów ma prowadzić śpiewaków i publiczność od arii do duetu, od duetu do arii - aż do samego finału.
Arie i duety skomponował Georges Bizet naprawdę wysokiej próby. Z dzisiejszej perspektywy można tylko zachodzić w głowę, dlaczego za życia nie doczekał się należnej sławy i uznania. Wręcz przeciwnie, jego operowe dokonania, łącznie z arcydziełem „Carmen”, krytyka przyjmowała lodowato i kwitowała szyderstwem. Mówi się, że to właśnie brak uznania wywołał u Bizeta załamanie nerwowe, z którego się już nie otrząsnął, umierając w wieku 37 lat.
Zobacz też:
Może jego dzieła za życia kompozytora nie znalazły odpowiednich odtwórców? Nie da się nie zauważyć, że nawet najlepsza scenografia i kostiumy na wiele by się nie zdały, gdyby zawiodły trzy kluczowe osoby. W „Poławiaczach pereł” są to tenor śpiewający partię Nadira, baryton w partii Zurgi i sopran, którym popisuje się kapłanka Leila. I te trzy postaci zabrzmiały w niedzielę w Operze Nova rewelacyjnie. W skali talentu i sukcesach tenora Andrzeja Lamperta orientują się nie tylko miłośnicy opery. Partnerująca mu jako Leila Katarzy Mackiewicz jest absolwentką Państwowego Konserwatorium Muzycznego w Sankt Petersburgu z 2009 r. Z tej racji często występuje w teatrach operowych Sankt Petersburga, Moskwy czy Kazania. Partię Leili przed wrocławską inscenizacją śpiewała też na operowej scenie na Słowacji. W roli zazdrosnego Zurgi, władcy poławiaczy pereł wystąpił natomiast występujący w całej Europie, obsypany nagrodami i wyróżnieniami baryton Mariusz Godlewski.
Zobacz też:
Bydgoszcz na starych fotografiach. To samo miejsce dawniej i...
Polub nas na Facebooku