https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Obraz międzywojennej Bydgoszczy" to książka doskonała, niestety, tylko edytorsko

Krzysztof Błażejewski
„Bydgoszcz między wojnami” jest bogata w zdjęcia i liczne „gratisy”
„Bydgoszcz między wojnami” jest bogata w zdjęcia i liczne „gratisy” Express Bydgoski
Staraniem Domu Wydawniczego „Księży Młyn” w Łodzi ukazała się ostatnio książka „Bydgoszcz między wojnami. Opowieść o życiu miasta 1918-1939”. Bardzo starannie wydana, bogato ilustrowana (niektóre fotografie to absolutne unikaty.

Dziwić i razić musi absolutny brak informacji, skąd one pochodzą) książka aż na 140 stronach skupia mnóstwo wiedzy i informacji o mieście w licznych aspektach życia codziennego. Edytorsko jest jak najbardziej „na czasie”: informuje krótko, żeby przypadkiem nie zanudzić, tekst przeplata cytatami, statystykami, porzekadłami. Są też dołączone „gratisy” - reprint planu miasta z 1939 roku i przewodnika po mieście z 1920. „Opakowaniu”, czyli formie edytorskiej, nie sposób zatem czegokolwiek zarzucić.
[break]

Zabrakło klimatu Bydgoszczy

Gorzej jest, kiedy zaczniemy analizować dzieło pod względem merytorycznym. Tak zdarza się zwykle, kiedy mamy do czynienia z „produkcją seryjną” wydawnictw lokalnych, prowadzoną z zewnątrz. „Księży Młyn” z Łodzi wyprodukował bowiem już kilkanaście podobnych monografii miast, szczególnie poświęconych historii w okresie między dwoma wielkimi światowymi konfliktami. Tak też się dzieje, kiedy na autora powołuje się młodego człowieka, nawet jeśli jest zdolnym naukowcem i doświadczonym autorem, ale nie jest stałym mieszkańcem, lecz osobą z zewnątrz. W monografiach miast potrzebne jest bowiem uchwycenie ich „ducha”, owej „bydgoskości”, której nie da się uzyskać w żaden sposób ani wiedzą, ani lekturą.

Już sam podtytuł „Opowieść o życiu miasta 1918-1939” sugeruje, jakby bydgoskie międzywojnie obejmowało właśnie ten okres. Tymczasem wyraźną cezurą jest data 1920, kiedy to do Bydgoszczy wkroczyły polskie wojska i administracja państwowa przejęła miasto z rąk niemieckich. Mimo iż autor stara się o latach 1918 i 1919 nie zapominać w tekście, nie ma żadnego uzasadnienia dla przyjętych przez niego ram czasowych. Rok 1920 jako data otwarcia okresu międzywojennego dla Bydgoszczy jest nie do zaakceptowania.

Ulica Świętej Jadwigi i inne lapsusy

Poszczególne rozdziałki są opracowane nierówno. Wynika to z tego, że bazą dla autora były napisane już wcześniej publikacje, których bardzo obfity spis zamieszcza na zakończenie i za to mu chwała. W tych dziedzinach, w których ukazało się więcej prac, Michał Pszczółkowski ma do powiedzenia dużo więcej niż w takich, w których pojawiły się dotąd prace przyczynkarskie lub nie ma opracowań wcale.

Wydawnictwo postanowiło zaoszczędzić na recenzencie tego tomu i, niestety, wyszło to bokiem. W innym przypadku można byłoby uniknąć takich wpadek, jak stwierdzenie, że „Kurier Bydgoski” i „Gazeta Bydgoska” były odrębnymi pismami czy nazwanie Berlinerstrasse ulicą Świętej Trójcy (s. 18). Takich lapsusów nawet pobieżna lektura pozwala znaleźć sporo: dziekan z Mąkowarska raz jest Terakowskim, raz Tyrakowskim (s. 9), nikt z bydgoszczan nie nazwałby miejsca posadowienia Wieży Bismarcka Bartodziejami Małymi - to autor wydedukował zapewne z planu miasta, w rozdzialiku o handlu zabrakło choćby wzmianki o „bydgoskich Nalewkach”, nie ma ulicy „Świętej Jadwigi”, lecz „Królowej Jadwigi” etc.

W kontekście uroczystego powitania wojsk 20 stycznia 1920 roku na Starym Rynku wymienia się zwykle ppłk. Witolda Butlera i mjr. Bernarda Śliwińskiego a nie, jak napisano na s. 9, brygadiera Wacława Przeździeckiego. Śluzy Okole i Czyżkówko położone są na nowym Kanale Bydgoskim, a nie na jego starym odcinku (s. 66). Kazimierz Lewandowski nie zginął w 1921 roku przed ratuszem, jak twierdzi autor (s. 12), lecz w innym miejscu miasta, przebieg tych wydarzeń był inny niż przedstawiono to w książce etc., etc.

Przestępczość i sport „skopane”

Pośpiech przy pisaniu tego dzieła rzuca się w oczy w rozdzialiku „Przestępczość”. Autor wyliczył kilka spraw kryminalnych, które odnalazł, wertując stare gazety, pomijając jednak te najgłośniejsze, którymi mieszkańcy najbardziej żyli. Dał się też „nabrać” na rzekomą defraudację pieniędzy w Gazowni Miejskiej w 1935 roku, która to historia została wyssana z palca i później odwołana.

Widać też, że Michał Pszczółkowski nie czuje się pewnie na gruncie życia sportowego. Ten rozdzialik jest „skopany” i nie do przyjęcia. Szkoda, że autor nie zaznajomił się z fundamentalną w tym zakresie publikacją o historii bydgoskiego sportu pióra profesora Włodzimierza Jastrzębskiego. A kompromitacją i twórcy, i wydawcy jest twierdzenie, jakoby bydgoski ratusz miał zostać wyburzony w czasie II wojny światowej! (s. 23).
Podsumowując wrażenia po pobieżnej lekturze: piękny prezent do postawienia na półce. Do przeczytania już nie polecam.

Komentarze 7

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

T
TorTor
Jak widać buble wydawnicze są teraz modne.
N
Nie z Torunia
Publikacja o wątpliwej wartości merytorycznej nie jest godna polecenia. Nie tylko szata graficzna zdobi książkę.
Z
Z okolic Torunia
A ja cieszę się, jako osoba lubiąca historię, że taka publikacja powstała. Gratuluję serdecznie Autorowi napisania książki, jak również rzadkiej w dzisiejszych czasach sztuki polemiki w naprawdę dobrym stylu:)
M
Michał Pszczółkowski
c.d. 2
Gwoli sprawiedliwości, redaktor zauważa parę (niezbyt, co prawda, wiele) pozytywów. Docenił materiał ilustracyjny, a nawet ocenił część fotografii jako unikatową, nie omieszkując wprawdzie zaznaczyć, że „dziwi i razi absolutny brak informacji, skąd one pochodzą”. Z tą uwagą nie sposób się wprawdzie zgodzić, prywatni dysponenci fotografii zostali bowiem wymienieni z imienia i nazwiska w podziękowaniach (wstęp), a źródła publikowane wymieniono na końcu książki (bibliografia). Tak czy inaczej ocenę wartości fotografii można potraktować jako komplement, redaktor rozcieńczył go jednak, oceniając to jako wartość edytorską („opakowanie”), a nie merytoryczną. Czy jednak fotografie z epoki, zwłaszcza te unikatowe, dostarczają informacji, czy też są tylko po to, żeby ładnie wyglądać? Owszem, dostarczają informacji wizualnej, tworzą więc wartość merytoryczną. Po drugie zaś, to przecież autor, a nie wydawca czy też grafik od składu, zajmował się poszukiwaniem tego materiału. Także i układ treściowy książki z cytatami, statystykami i porzekadłami jest koncepcją autora, należy więc do warstwy merytorycznej i nie jest bynajmniej tylko „opakowaniem”.
Do wspomnianych metod erystycznych należy m.in. atak poprzez przyklejenie etykietki. Tej możliwości redaktor również nie omieszkał wykorzystać, wytykając autorowi, że człowiek „z zewnątrz” nie może wczuć się w klimat miasta (międzywojennego klimatu i tak od dawna już nie ma i ani autor, ani Redaktor nie ma możliwości go poczuć). Fakt, autor książki mieszka w innym mieście, a w Bydgoszczy tylko pracował przez kilka lat.
Kończąc – co innego, gdyby rzecz została popełniona przez młodego reportera, który ma potrzebę zabłysnąć, bo oto znalazł pretekst do sensacji. Najbardziej smutne i żenujące jest to, że artykuł został napisany przez doświadczonego i znającego swe rzemiosło dziennikarza, który jednak nie zadał sobie nawet trudu kontaktu z autorem. Z punktu widzenia tzw. rzetelności dziennikarskiej byłoby to całkiem na miejscu.
M
Michał Pszczółkowski
c.d. 1
Redaktorowi nie przypadły także do gustu ramy chronologiczne książki: 1918-1939. Muszę jednak przyznać, że czytając ten akapit, trudno się zorientować, co piszący miał właściwie na myśli i czego się domaga. Pisze bowiem: „już sam podtytuł Opowieść o życiu miasta 1918-1939 sugeruje, jakby bydgoskie międzywojnie obejmowało właśnie ten okres. Tymczasem wyraźną cezurą jest data 1920”, zaś parę zdań dalej: „rok 1920 jako data otwarcia okresu międzywojennego dla Bydgoszczy jest nie do zaakceptowania”. Czy Redaktor na wszelki wypadek neguje obie alternatywy? Czy to pomyłka w druku, taka jak te, które Redaktor wypomina autorowi? O co tu w końcu chodzi? Nawiasem mówiąc, I wojna światowa skończyła się w 1918 roku i od tego roku datuje się okres międzywojenny. Choć Polacy objęli ostatecznie władzę w mieście dopiero dwa lata później, to nie doszłoby do tego bez całego proces zmian, które zaczęły się w 1918 roku i o tym w książce również się pisze, w przeciwnym razie historia zostałaby wyrwana z kontekstu.
Część z pozostałych zarzutów ma charakter dyskusyjny, historia jest przecież nauką interpretatywną. Zarzut, że na jednych tematach autor zna się gorzej niż na innych, jest już wręcz śmieszny (to dość normalne, nie można na wszystkim znać się równie dobrze). Część wytkniętych błędów przywodzi na myśl biblijne „szukajcie, a znajdziecie”, część jest niesłuszna, jak ten o Berlinerstrasse i ul. Świętej Trójcy (informacja o tym pojawia się zresztą na s. 116, a nie 18). Nie wszystkie mankamenty zostały zresztą przez Redaktora wyraźnie wyartykułowane, dał tylko do zrozumienia, że jest ich wiele.
M
Michał Pszczółkowski
Ponieważ jestem autorem „Bydgoszczy między wojnami”, chciałbym w paru zdaniach ustosunkować się do tekstu Redaktora Błażejewskiego.
W swoim artykule redaktor, nie chcąc nudzić czytelnika, bez zbędnych wstępów i ceregieli od razu przystępuje do rzeczy, tj. do rozprawienia się z publikacją „Bydgoszcz między wojnami” celem wykazania, że do niczego się ona nie nadaje. Zastrzegł wprawdzie, że z książką zapoznał się jedynie pobieżnie. Deklarację tę przyjmuję za dobrą monetę, wyjaśnia ona bowiem moje wątpliwości związane z tym, czy Redaktor właściwie zrozumiał charakter i sens publikacji. Pomijam już fakt, że do krytyki, a już z pewnością publikowanej krytyki, uprawniać powinno dopiero dokładne zapoznanie się z tematem.
Potępiając książkę, redaktor Błażejewski posłużył się metodą „złego ojca”, a także tzw. argumentacją erystyczną, niedopuszczalną w merytorycznej dyskusji (m.in. argumentum ad auditorem). Tak obrana strategia wybitnie dowodzi złej woli: jak bowiem inaczej wytłumaczyć fakt, że choć np. nazwa ulicy Królowej Jadwigi pojawia się w książce kilkakrotnie (dokładnie sześciokrotnie), to Redaktor daje do zrozumienia, że o istnieniu takiej ulicy autor nie ma pojęcia? Redaktor posuwa się nawet do całkowitego przekręcenia sensu wypowiedzi: na stronie 23 nie ma mowy o zburzeniu ratusza w czasie II wojny światowej, a tylko o zniszczeniach zespołu budynków pojezuickich przy rynku, gdzie m.in. znajdowały się pomieszczenia ratusza. Nie jest więc to kompromitacja wydawcy i autora, jak kwituje rzecz Krzysztof Błażejewski, a jedynie jego samego.
Idźmy dalej. Książka „Bydgoszcz między wojnami” jest publikacją popularyzującą, nie zaś stricte na-ukową. Świadczy o tym szata graficzna, duża ilość ilustracji, lżejszy i bardziej przystępny język, a także brak tzw. aparatu naukowego w postaci odnośników. Tego typu publikacje powstają na bazie istniejącego stanu badań, czyli opublikowanej literatury naukowej, badania własne mają tu dużo mniejsze znaczenie. Oczywiste i normalne jest więc, że w „Bydgoszczy między wojnami” więcej pisze się na temat spraw lepiej zbadanych, mniej zaś na temat tych znanych gorzej. Redaktor jako człowiek pióra i osoba niewątpliwie oczytana musiał doskonale zdawać sobie z tego sprawę, a jednak tę oczywistą rzecz uznał za mankament.
J
John Silver
"Podtytuł „Opowieść o życiu miasta 1918-1939” sugeruje, jakby bydgoskie międzywojnie obejmowało właśnie ten okres. Tymczasem wyraźną cezurą jest data 1920" a za chwilę: "Rok 1920 jako data otwarcia okresu międzywojennego dla Bydgoszczy jest nie do zaakceptowania". WTF??
Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski