Gdy wytyczono esy floresy na jezdni wschodniej, miałem z zapamiętaniem zmian spory kłopot. Często jeżdżę tą trasą, więc w mózgu odcisnął mi się pewien schemat postępowania. Zjeżdżając ulicą Kujawską, po minięciu ronda Bernardyńskiego automatycznie przeskakiwałem na lewy pas ruchu, aby później nie mieć kłopotu, gdy prawy pas zamienia się w buspas. Ale po rozpoczęciu remontu automat ten przestał działać poprawnie, bowiem na moście zaczęło obowiązywać zwężenie jezdni i z lewego, za chwile nieczynnego pasa trzeba było jak najszybciej uciekać. Minęło sporo dni, zanim reakcja na tę zmianę stała się dla mnie nawykiem. Potem ze współczuciem obserwowałem kierowców, często z obcymi rejestracjami, którzy wpadali w pułapkę zamykanego pasa.
A dlaczego wpadali? Dlatego że sposób oznakowania niespodzianek drogowych jest w Bydgoszczy fatalny, choć zapewne zgodny z przepisami. Przed miejscem niespodziewanych dla kierowców zmian w ruchu stawiamy otóż cały zestaw zwykłych znaków ostrzegawczych, wspomagany przez stawiane za nimi zapory z biało-czerwono płotków. Tych znaków informacyjnych jest za dużo, by kierowca zdążył zauważyć i pojąć ich znaczenie.
Sytuacja dodatkowo komplikuje się po zmierzchu. Niepodświetlone znaki informacyjne stają się widoczne dla kierowcy jeszcze później, nie pozostawiając czasu na bezpieczną reakcję. Inaczej by to wyglądało, gdyby obok znaków ostrzegawczych zamontować jakiś pulsujący intensywnie świetlny element, z daleka wysyłający sygnał, że coś w ruchu się zmieni. Nie byłby to chyba zbyt kosztowny dodatek.
