I jasne, wiem, że to nie jest aż takie proste, bo pewnie też każdy z nas łatwiutko podać może przykład dwóch ludzi, którzy dorastali w podobnych warunkach, a życie potoczyło im się zupełnie inaczej... Ale też pewnie nikt nie zakwestionuje tego, że to, jak nas kształtowano w wieku pacholęcym, ma znaczenie.
Marek Koterski, chyba najbardziej osobny reżyser made in Poland, ma swojego ulubionego Adasia Miauczyńskiego. To jego perypetie oglądamy od dekad w kolejnych filmach, z najsłynniejszym „Dniem świra” na czele. Pan Adaś to taki polski oldskulowy inteligent, wiecznie sfrustrowany i niespełniony, taki typ, co to widzi winy przeróżne u wszystkich dookoła, tylko nie u siebie. I jeszcze w uczuciach taki nieporadny... Ale czemu Adaś został Adasiem?
W „7 uczuciach” przenosimy się z Miauczyńskim - którego spotykamy na sesji terapeutycznej - w czasy jego dzieciństwa. I powoli odkrywamy wszystkie traumy, które czają się na Adasia i jego koleżków. A przy okazji dostajemy smutny obraz szkoły z PRL, z której pamiętamy pewnie niewiele - głównie klasowe żarciki. A tamta szkoła, solidarnie z pełnym deficytów domem rodzinnym, niejednego z nas pogruchotała na całe życie.
Co mi się w „7 uczuciach” podoba? Kapitalny okazał się pomysł, żeby dziatwę w mundurkach zagrali dorośli aktorzy. O dziwo bardzo szybko się do tego przyzwyczajamy, a dostajemy ekscytującą możliwość pooglądania sobie, co z małych bohaterów wyrosło. Cały film zresztą wpakowano w karykaturę obrazu przyrodniczego - narratorką jest tu Krystyna Czubówna - w którym odbywamy wycieczkę po zmorach dzieciństwa, skutkujących nieumiejętnością odnajdywania się w emocjach, stępieniem uczuć, wycofaniem, permanentną frustracją. Bo to, co zmieniło nas wtedy, siedzi w nas przez całą dorosłość. No i jeszcze ten fantastyczny, trochę śmieszny, a z czasem coraz bardziej przygnębiający klimat tego dziwnego filmu... Bardzo trudno się z niego otrząsnąć.
Co lekko zawiodło? Wyjątkowa, jak na pana Koterskiego, łopatologia. Pan Marek zawsze robił filmy - co tu dużo gadać - dla takich jak on inteligentów, którzy w lot łapali każdą sugestię. Tym razem dostaliśmy film, w którym tłumaczy się coś wprost - jak choćby w niepotrzebnym monologu pani sprzątaczki.
Ale to naprawdę mankamencik niewielki... Zresztą to moje czepiactwo to też pewnie wynik jakiejś traumy z dzieciństwa.