Premierą w Netfliksie był dokument, co zdarza się z rzadka, warto więc go przyuważyć. I jak wyszło? „Pele”, ballada o piłkarzu sprzed paru dekad – ale być może najcudniejszym graczu w historii futbolu – uczucia budzi z lekka mieszane. Bo to film i udany, i jakby nieco nieudany zarazem. I bardzo standardowy formalnie – dostajemy masę uroczych archiwaliów i rozmowy z bohaterami tamtej epoki – i jednocześnie mocno niestandardowy, bo sfokusowany nie tyle na Pelem, co na relacji Pele-Brazylia-świat.
Tak więc poznajemy pana Edsona Arantesa de Nascimento jako chłopię biedne, ale szczęśliwe. Młodzian szybko zaczyna karierę zawodowego piłkarza, już w wielu 17 lat prowadzi Brazylię do zwycięstwa w mistrzostwach świata. A my wraz z nim suniemy przez cztery kolejne mistrzostwa, które dla filmu są kamieniami milowymi. Suniemy znacznie bardziej zajmując się ówczesną Brazylią i tym, co zrobił dla niej Pele, niż samym Pelem. Amatorzy biograficznych cudów - nieślubnych dzieci, porzuconych kochanic, rozwodów i afer - będą więc srodze rozczarowani.
Bo kiedy Pele zaczyna swoją magiczną grę, Brazylia jest – jak to się powtarza w filmie - prowincjonalnym krajem-kundlem. Nie liczącym się, nieznanym, pełnym kompleksów. I nagle brazylijska ekipa okazuje się najlepsza na świecie w najpopularniejszej rozrywce tegoż świata. I czy może być lepsze lekarstwo na kompleksy niż uśmiechnięta buźka czarnego chłopaka, przed którym świat pada na kolana? Pele staje się symbolem zmiany. I Brazylia się zmienia.
Ta gra w skali makro - Pele-Brazylia - to najmocniejszy atut filmu. Gra nie zawsze czysta, bo kiedy przychodzi czas dyktatury, ta postanawia Pelego wykorzystać. Ten motyw zresztą – czy Pele zrobił wszystko, żeby generałowie nie grzali się w jego ciepełku – jest w filmie mocno ogrywany, ale bez przesadnej napinki, co pewnie paru pięknoduchów zirytuje. Ale naprawdę trudno z perspektywy roku 2020 oceniać zachowania w Ameryce Południowej lat 60-tych. Za chwilę zdarzy się tam przecież makabra dyktatur w Chile i Argentynie.
Długo można by oczywiście wymieniać, czego w tym filmie jest za mało. Trochę żal, że nie poznajemy Pele jako człowieka. Jasne, sporo odkrywamy, choćby kiedy Pele rozmawia z kumplami z boiska – bo to wciąż prawdziwi kumple, a nie gwiazda i giermkowie. To zresztą niejedyny moment, kiedy z tego filmu – między słowami i obrazami - wychodzi coś więcej. Cóż, zwykle zachwycamy się dokumentami, które burzą pomniki. Tu serducho nam rośnie, choć pomnik przetrwał, jedynie z paroma rysami.
