Przyznam się, że i mnie pusty śmiech ogarnia, gdy czytam, że zwężenie Ogińskiego z trzech do dwóch pasów na odcinku nawet nie 100 metrów odbywa się pod hasłem „Wizja zero”, czyli zero ofiar wypadków na drogach. Jeżdżę Ogińskiego przynajmniej kilka razy w tygodniu, w godzinach porannego szczytu. Pisałem już nawet kiedyś w komentarzu, że po naprawie mostu Uniwersyteckiego oraz przebudowie Kujawskiej i Wojska Polskiego nareszcie można tam spokojnie przemieszczać się, nie utykając co rusz w korkach. Otóż właśnie za sprawą „superpatentu” na bezpieczeństwo na Ogińskiego o spokojnej jeździe można już mówić tylko w czasie przeszłym.
Zgadzam się z drogowcami, że na moście Uniwersyteckim prawie nikt z kierowców niewolniczo nie trzyma się obowiązującej sześćdziesiątki. Trudno mieć do nich o to pretensje, bo nie po to powstają bezpieczne, bezkolizyjne przelotówki na mostach i estakadach, by wlec się na nich jak za pogrzebem. Wcześniej zatem wytracanie prędkości wymuszała sygnalizacja świetlna przy skrzyżowaniu z Moniuszki, a gdy ktoś miał szczęście zastać tam zielone światło, zwalniał przed rondem Wielkopolskim. Pomysł z przejściem dla pieszych bez regulacji ruchu światłami pomiędzy tymi skrzyżowaniami już w zarodku pachniał nieszczęściem. Kręcący się tam przechodnie, najczęściej studenci, nierzadko w uszach mają słuchawki, a w nich muzykę, stąd ich kontakt z uliczną rzeczywistością jest kiepski. Powinno się zatem albo nie budować tego przejścia (do sąsiedniego, przy Moniuszki, jest parę kroków), albo wyposażyć je w sygnalizację skorelowaną ze światłami przy Moniuszki. Nie sądzę, by kosztowało to więcej, niż przebudowa jezdni.
Teraz zaś jest tak, że kierowcy ze likwidowanego znienacka i na kilkadziesiąt metrów pasa często gęsto wymuszają pierwszeństwo na tych z pasa sąsiedniego. I jeśli nawet przewężenie miałoby uratować jakiegoś nieboraka na pasach, to zdrowiem za to niechybnie zapłaci inny nieborak, w samochodzie.
