https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Z książęcą fantazją. Relacja z premiery "Księżniczki czardasza" w Operze Nova

Jarosław Reszka
„Księżniczka czardasza” - logistycznie jedno z największych wyzwań, przed jakim stawał zespół Opery Nova
„Księżniczka czardasza” - logistycznie jedno z największych wyzwań, przed jakim stawał zespół Opery Nova
Wiedeń i Budapeszt, stolice chylącej się ku upadkowi monarchii austro-węgierskiej, zastąpiły Warszawa i Wilno, budzące się do życia po zaborach. Tym sposobem „Księżniczka czardasza” nabrała nowego ducha.

Libretto operetki Kalmana miało chwytać życie na gorąco. Zdarzenia tam opisane rozpoczynają się w czerwcu 1914 roku w Budapeszcie. Problem z aktualnością miłosnej intrygi, sięgającej dworu Habsburgów, nastąpił ledwie dwa miesiące później. Wybuchła pierwsza wojna światowa. Po czterech latach świat ów na zawsze przestał istnieć.
[break]

Wojciech Adamczyk, reżyser bydgoskiej inscenizacji „Księżniczki czardasza”, zapewne uznał, że szukanie aktualnych odniesień dla tej operetki łatwo może doprowadzić do spektakularnej klapy. Poszedł inną drogą. Czas akcji przeniósł tylko o kilka lat w przyszłość, natomiast miejsca zdarzeń - o wiele setek kilometrów - do Warszawy i Wilna w granicach II Rzeczypospolitej.

Pojawienie się aktorów poprzedza wyświetlona na kurtynie czołówka filmu ze starego kina. Podobne jest zakończenie. Dzieci młodych bohaterów operetki chcą się wspólnie bawić. Ale w co? Dziewczynka odpowiada chłopczykowi, że może się bawić w cokolwiek, byle nie w wojnę. To inteligentne nawiązanie do historii, która za kilka lat zmieść miała także świat polskich książąt i hrabiów.

A pomiędzy tymi filmowymi ramami obraz piękny i bogaty. Nieśmiertelne arie, których w „Księżniczce...” jest bez liku, brzmią równie urzekająco, gdy zamiast węgierskiego huzara, śpiewa je polski porucznik w czapce z rogatywką. Sceny zbiorowe - zwłaszcza z udziałem girls z przedwojennego kabaretu - wypadają zaś zjawiskowo. To, że chwilami tańczą charlestona miast walca wiedeńskiego, podnosi jeszcze erotyczną temperaturę ich popisów.

Tancerki z bydgoskiego baletu, wykonujące bardzo zmyślne układy choreograficzne, to bezwzględnie atut spektaklu. Kolejny atut to kostiumy - nie tylko tancerek - oraz scenografia. Zrobiona „na bogato”, ale w dobrym guście. Kto się zresztą na tę operetkę porywa, nie ma wyboru. Magia „Księżniczki...” na pustej scenie raczej nie zadziała.

Głosowo premiera wypadła bez rewelacji, a aktorsko - nierówno. I tu raz jeszcze ukłon należy się reżyserowi. Konwencja przedwojennego melodramatu pozwala nawet drewniane aktorstwo przyjąć jako parodię nadekspresywnej gry gwiazd starego kina.

Na przeciwnym biegunie znalazł się Jakub Zarębski, który doskonale poradził sobie z charakterystyczną rolą hrabiego Toniego - przyjaciela zakochanej pary głównych bohaterów. Jeśli będzie tak dobrze śpiewał, jak mówił i ruszał się na scenie, to ma przed sobą piękną przyszłość.

Komentarze 2

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

P
POkrzywy nad Brdą
A, czemuż to akcja została przeniesiona "w pierod" tylko o kilka lat i to jeszcze do burżuazyjnej zgniłej Polski - jak to nam towarzysze jedynej słusznej partii wciskali przez pół wieku ? Trzeba było widowisko przenieść w dzisiejsze czasy, do PRL-u i jego bis'u czyli III RP, gdzie to te towarzysze kursowały wpierw do Moskwy po wskazówki, a teraz do Brukseli jako europosły. Ujrzelibyśmy niebywałą plejadę utalentowanych artychów, Zbycha, Rycha, Mira a nawet ministra zegarmistrza z POprzestawianymi w przedwczorajszą noc wskazówkami, miast "ni w pięć, ni dziewięć" pałętających się na scenie araba z japonką. W pełnej krasie ujrzelibyśmy feminizację i na jej tle "Kobiety sukcesu", ba nawet muchę z "Potopem" na Stadionie Narodowym podczas Euro 2012, czy też kopiącą na głębokość 1 m w Smoleńsku (jak przed transformacją na traktorze feministkę), a już dzisiaj nabuzowaną full gazem z bąbelkami od sodówki unijnej z dziury ozonowej, głoszącej wszem i wobec o niebywałym sukcesie, za który przyjdzie już płacić i płakać nie nam...
J
Ja
Ostatnie dwa fragmenty idealnie oddają moje odczucia. Poza tym niektóre sceny jakby przeładowane 'kapitałem ludzkim'. Na scenie po prostu był bałagan a dodanie dziwnych postaci w hotelu (jakiś arab, japonka itp.) tylko drażniło. Całość na słabą czwórkę.
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski