A jak ktoś nie pasuje do szuflady? Wystaje w którąś stronę i trudno go zaklasyfikować? No to zaczyna nas to boleć i uwierać. Bo w końcu kto lubi mieć kłopoty? A jak coś nam się w główkach nie układa według schematu, to zawsze jest to kłopot. I takim kłopotem jest tytułowy heros filmu “Luce” - smacznej, kameralnej rozgrywki na temat stereotypów rasowych i społecznych, ale zdecydowanie nie tylko. Bo tematów do debat mamy tu znacznie więcej.
“Luce” to kolejna premiera serwisów online, ale żeby nie dreptać wciąż wokół Netfliksa i HBO, sięgnąłem tym razem do Playera. A tam trafił film z przyzwoitej ligi, niegłupi i zmajstrowany w ciekawy sposób – zamiast fajerwerków mamy tu niedopowiedzenia - nie do końca wiemy, co tak naprawdę się dzieje, gdzie leży prawda, kto nadinterpretuje, a kto manipuluje. A taka niejednoznaczność i postaci, i ich działań jest dużo bardziej frapująca od jednoznaczności.
Tak więc poznajemy amerykańską rodzinę jak z obrazka. Tłusto sytuowane białe małżeństwo z wymarzonym synem – szkolnym prymusem we wszystkim, czego się tknie. Chłopaka adoptowali jako dziesięciolatka z Erytrei, gdzie był dzieckiem-żołnierzem. Lata terapii i jest amerykański sukces – młodzian zostaje zaszufladkowany jako pokazowe wykorzystanie życiowej szansy. Aż pojawia się pani nauczycielka, która zaczyna mieć wobec chłopaka pewne wątpliwości.
Czegóż to tu nie mamy, oprócz ballady o stereotypach i uprzedzeniach, których jesteśmy niewolnikami? Jest choćby opowieść o pozornie zdrowych relacjach rodzice – dziecko, zakładających wsparcie na całej linii i po grób. Ostatecznie jednak prowokujących pytanie o tego wsparcia granice... Jest historia o szkolnych, czy szerzej społecznych relacjach pełnych podejrzliwości – wywołanej tym, co się dzieje w narodowej tkance. Mamy też inny motyw dotyczący szufladkowania, ustawiony jakby z drugiej strony – jak bardzo ustawienie nas w pewnej pozycji może ułatwiać, a jak utrudniać życie. Mamy wreszcie szyderę z amerykańskiego ideolo-nadęcia i wszelkich towarzyszących temu rytuałów.
I w sumie trudno znaleźć w tym filmie jakieś większe zgrzyty, są tu tylko rachityczne mankamenty, wynikające z tego, że to ekranizacja sztuki teatralnej. Niektóre dialogi brzmią więc nieco za mocno i ideologicznie. Po teatralnemu, że tak powiem. A można je było podrasować paroma bardziej flmowymi grepsami.
Ale to szczególiki, przykrywane choćby przez aktorstwo, bo Tim Roth, Naomi Watts, Octavia Spencer czy młody i świeży Kelvin Harrison jr podkręcają się wzajemnie. Jeśli więc macie ochotę na długie nocne Polaków rozmowy, to polecam. Temat do wyboru.
