Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy miesiące w środku polarnej nocy. Bez broni tu się nie chodzi

Grzegorz Kończewski
Witold Kaszkin
Pięćdziesięciu chętnych na jedno miejsce! - Możliwość przeżycia trwającej ponad trzy miesiące nocy polarnej w polskiej stacji Horsund na Spitsbergenie każdego roku kusi wielu śmiałków - mówi dr Andrzej Araźny, klimatolog z UMK, który na tego typu wyprawach spędził ponad cztery lata swego życia.

Tę dość częstą przypadłość nazywa się chorobą polarną. Dr Andrzej Araźny, klimatolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, przyznaje, że zapadł na nią w bardzo młodym wieku, bo jeszcze jako student, gdy w 1997 roku po raz pierwszy spędził niecałe trzy miesiące w Stacji Polarnej UMK na Kaffiøyra - w północno-zachodniej części Spitsbergenu w archipelagu Svalbard. Z diagnozą nie było najmniejszego problemu, bo też objawy choroby były wręcz książkowe: już w czasie powrotu intensywnie myślał o kolejnej ekspedycji…

Wtedy jeszcze nie wyobrażał sobie, że ta przypadłość może rozwijać się aż tak szybko i do kolejnej wyprawy przyjdzie mu się przygotowywać już w następnym roku. Potem znowu w następnym i tak dalej. Dziś dr Araźny ma na swoim koncie udział w ośmiu różnych ekspedycjach polarnych, co oznacza, że na zgłębianie zagadnień meteorologicznych i klimatologicznych w warunkach polarnych poświęcił łącznie ponad 50 miesięcy, czyli ponad cztery lata swojego życia.

Czytaj też: Szykuje się wielki powrót fotoradarów

W wąskim gronie zimowników
Która z tych ekspedycji była najważniejsza? Trudno wskazać, bo każda z nich miała swoją specyfikę. Niewątpliwie najbardziej wymagające były jednak trzy wyprawy całoroczne do działającej od 1957 roku Polskiej Stacji Polarnej Instytutu Geofizyki PAN w Horusundzie na Spitsbergenie. To dzięki nim dr Araźny znalazł się (obok profesorów Jana Szupryczyńskiego, Mieczysława Banacha i Marka Grzesia) w elitarnym gronie kujawsko-pomorskich zimowników, czyli naukowców, którzy od podszewki poznali uroki długiej arktycznej nocy polarnej.

- Wielu chciałoby się sprawdzić w tak trudnych warunkach - uważa Andrzej Araźny i zapewnia, że w stwierdzeniu tym nie ma grama przesady.

W 2014 roku to właśnie toruńskiemu naukowcowi powierzono (już po raz kolejny), kierowanie 37. Wyprawą Polarną PAN, on też miał dobrać sobie współpracowników. W zimującej w Horusundzie ekipie przewidziano miejsce dla dwóch meteorologów, trzech geofizyków, mechanika, konserwatora, informatyka i dwóch obserwatorów środowiskowych. Na tych dziesięć miejsc zgłosiło się aż ok. 500 chętnych!

- Selekcja trwała niemal miesiąc - przyznaje dr Araźny. - Drobiazgowo sprawdzaliśmy wszystkie dokumenty, były badania lekarskie i testy psychologiczne, o zakwalifikowaniu decydowała jednak rozmowa. Musiałem zaufać swojej intuicji, bo ekipa, mająca spędzić noc polarną w Arktyce, jest jak puzzle - każdy element musi precyzyjnie do siebie pasować. Pomyłka może oznaczać poważne kłopoty.

Ci szczęśliwcy, którzy w lipcu 2014 roku na pokładzie statku „Horyzont II” po raz pierwszy w życiu dotarli do Horusundu, nie ukrywali zachwytu. Polska stacja jest niezwykle urokliwie położona nad Zatoką Białego Niedźwiedzia. Wśród znawców ten zakątek Arktyki uchodzi za jeden z najpiękniejszych - ostre góry sąsiadują tu z malowniczymi lodowcami, można obserwować m.in. renifery, lisy polarne i zupełnie inne niż w Polsce gatunki ptaków.

Na dodatek latem mocno tętni życie w samej stacji, w której przebywa kilka ekip naukowców, łącznie ok. 40 osób. I do 23 sierpnia nie zachodzi słońce, dając nowo przybyłym potężną dawkę optymizmu i energii. Niepokojąca cisza zapada pod koniec września, kiedy to statek zabiera do domów sezonowych badaczy. To pierwszy znak zbliżającej się zimy, znak drugi pojawia się pod koniec października, bo właśnie wtedy zapada noc polarna, która trwać będzie aż do połowy lutego. No i się zaczyna.

Czytaj też: Panie jeżdżą bezpieczniej niż mężczyźni

„W tym fascynującym kraju Svalbardzie nie ma grozy Arktyki, groza może kryć się w twoim sercu” - napisał w 1982 roku prof. Stanisław Siedlecki, geolog, polski pionier Arktyki. Z tymi słowami dr Andrzej Araźny zgadza się w stu procentach.

- Ludzie przez dłuższy czas pozbawieni światła słonecznego mogą reagować naprawdę różnie - mówi toruński klimatolog. - Pojawiają się zniechęcenie, depresja, apatia i poczucie znużenia. Inaczej działają hormony - panie na przykład nie mają miesiączki, a panowie czasami chodzą ze srogą miną i do nikogo się nie odzywają. Wystarczy więc, że ktoś przywiezie z kraju jakieś poważne problemy i… Lepiej nie myśleć, co może się zdarzyć.

Jedna z podstawowych zasad mówi, że bez rewolweru albo sztucera nie opuszcza się budynku stacji. Chodzi o niedźwiedzie polarne, których w całej Arktyce Norweskiej żyje ok. 3 tysięcy. Do głośno pracujących skuterów śnieżnych się nie zbliżają, bo hałas je płoszy. Bardzo często pojawiają się jednak w Horusundzie i - szczególnie, gdy są głodne - mogą zaatakować także człowieka. W historii polskiej placówki było już kilka przypadków takich ataków, kilka niedźwiedzi zostało też zastrzelonych w bezpośrednim otoczeniu stacji.

Wyjście? Tylko z „ ormowcem”
Podczas nocy polarnej trzeba być wyczulonym szczególnie. To dlatego meteorologom, wychodzącym co trzy godziny na odczyt, zawsze ktoś towarzyszy (polarnicy żartują, że jest to wyjście z „ormowcem”). To dlatego też w Horsundzie „pracują” dwa psy - Brzydal i Ragna.

- Ich zadaniem jest ostrzeganie polarników przed niedźwiedziami - dodaje Andrzej Araźny. - One też są pierwszym celem ataku. Chroniąc ludzi, same mogą zginąć.

Czytaj również: Ceny mandatów i punkty karne za wykroczenia

W środku polarnej zimy już samo wyjście na zewnątrz może być ryzykowne. Bywa, że temperatura spada do minus 40 stopni Celsjusza, a minus 25 to norma. Problem w tym, że nawet niewinne minus 20, przy wietrze wiejącym tu z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę, może stanowić śmiertelne zagrożenie. Temperatura odczuwalna spada wówczas do minus 60 stopni! Ruszając w teren nie można zapomnieć o maksymalnym zabezpieczeniu.

Koszmar w lodowej szczelinie

Najlepiej przekonał się o tym jeden z dwóch polarników, którzy skuterami pojechali na standardowy pomiar ruchów lodowca. Mężczyzna nie mógł zauważyć, że pod cienką warstwą śniegu kryje się głęboka lodowa szczelina. Wpadł do niej i utknął na głębokości ok. 25 metrów. To, że szczęśliwie doczekał nadejścia pomocy, zawdzięczał swojemu opanowaniu oraz odpowiedniemu ubiorowi i chemicznym ocieplaczom, przed wyjazdem włożonym w buty i rękawice.

Ale noc polarna zapewnia też przecudnej natury atrakcje, w jednej chwili rekompensujące wszelkie niedogodności. Zorza polarna to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych zjawisk optycznych. Polarnicy mogą się nim rozkoszować do woli. Niebo tańczy, zmienia kolory od żółtego po zielony, czasami też z odcieniami czerwieni i różu. To właśnie zorza jest jedną z głównych przyczyn choroby polarnej.

- Nie sądzę, by można było się z niej całkowicie wyzwolić - uważa Andrzej Araźny. - Siedzi w człowieku zbyt głęboko. A co może ją zaleczyć? Żona i dzieci. Oni są najważniejsi.

Zobacz także:

Pierwsze dwa dni imprezy (7-8 marca) to tzw. dni prasowe, tradycyjnie przeznaczone są dla dziennikarzy. Dla zwiedzających drzwi genewskiej wystawy będą otwarte od 9 do 19 marca.

Genewa 2017. Kobiety i szybkie samochody [ZDJĘCIA]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Trzy miesiące w środku polarnej nocy. Bez broni tu się nie chodzi - Nowości Dziennik Toruński