Wie Pani, ile musiałem zainwestować, żeby w ogóle siąść za kółkiem? 5 tysięcy złotych. Na licencję, badania, przygotowanie samochodu. A w „Uberze” jeżdżą bez licencji na przewóz osób, bez taksometrów i kas fiskalnych. To nieuczciwa konkurencja - mówi pan Marcin, taksówkarz z Warszawy, działający w GAP.
„GAP Grupa Antyprzewozowa” to grupa nieformalna. Powstała w stolicy, gdzie Uber pojawił się jako pierwszy, ale ma też już swoje komórki m.in. w Krakowie i Łodzi. Jej członkowie twierdzą, że stanowią naturalną samoobronę taksówkarzy. Tropią uberowców, wystawiają policji. Dokonują tzw. obywatelskich zatrzymań. Później na Facebooku, nie bez satysfakcji, składają raporty o efektach. „Policja skierowała do Inspekcji Transportu Drogowego wniosek 8 tysięcy zł kary i do Urzędu Skarbowego o 2 tys. zł” - odnotowują na portalu.
Czytaj też: Przybijał piątkę z wilkami
Uber działa w 640 miastach w 90 krajach świata. W Polsce już w 9 aglomeracjach. Wszędzie, gdzie się pojawia, wybuchają protesty taksówkarzy. Za Uberem już w ubiegłym roku stanął UOKiK. Jasno napisał, że służy konsumentom (mają większy wybór usług), a konkurencję zmusza do podnoszenia jakości i innowacyjności usług.
Uber ma też pierwszy w Polsce wyrok sądowy na swoją korzyść. W zeszłym tygodniu Sąd Rejonowy w Krakowie umorzył postępowanie w sprawie pewnego „uberowca”. Uznał, że miejscy urzędnicy nie mają uprawnień do występowania przeciwko kierowcom, korzystającym z kontrowersyjnej aplikacji. Bo w Krakowie to właśnie miejscy urzędnicy wydali wojnę Uberowi. Prowadzili zmasowane kontrole, podszywali się pod klientów. Wszystko po to, by „uberowcy” zostali ukarani przez inspekcję handlową czy ITD. Jak będzie w Bydgoszczy i Toruniu?