Kilkaset osób zatrutych, dwie ofiary śmiertelne - to bilans spożycia zakażonych warzyw w Niemczech. Czy trafią one do Polski?
Krwawe biegunki, ciężki przebieg choroby, uszkodzenie nerek, a nawet śmierć - z takimi problemami spotykają się ci, którzy zjedli skażone bakteriami warzywa w północnych Niemczech. Liczba zgłaszanych zachorowań rośnie gwałtownie. Za zatrucia odpowiedzialna jest niezwykle groźna bakteria escherichia coli, która znalazła się w wodzie zanieczyszczonej ludzkimi bądź zwierzęcymi odchodami. Czy skażone warzywa mogą trafić także na polski rynek?<!** reklama>
- Prawdopodobnie zatrucie spowodowała bakteria, która przeniosła się z wodą, którą podlewano zbiory - mówi Renata Zborowska-Dobosz, rzeczniczka Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Bydgoszczy.
Podejrzane są ogórki, sałata i pomidory jedzone w stanie surowym, bez wstępnej obróbki termicznej.
Na targowisku przy ul. Śniadeckich zarzekają się, że towar pochodzi wyłącznie z Polski. Na każdym warzywnym stoisku informacja „pomidor krajowy”, „ogórek krajowy”, są też już krajowe truskawki. - Nikt nie będzie ściągał ogórków czy pomidorów z Niemiec, bo to się nie opłaca, tym bardziej że można dostać nasze. Teraz w detalu pomidory kosztują cztery złote, taniej niż w Niemczech - mówią sprzedawcy.
- Podejrzewam, że po „przygodach” z dioksynami, każdy podejrzany transport zostanie zatrzymany i przebadany, o ile oczywiście ktoś chciałby z takim towarem do nas przyjechać - mówi Marek Szczygielski, kujawsko-pomorski wojewódzki inspektor jakości handlowej artykułów rolno-spożywczych. - Badamy nowalijki, ale nie pod kątem ich bezpieczeństwa sanitarnego, a pod względem trzymania norm. Sprawdzamy, między innymi, czy nie są zwiędnięte, czy nie mają chorych egzemplarzy i czy nie są uszkodzone.
Nad bezpieczeństwem zawartości naszego talerza czuwa sanepid, a poprzez niego cała Unia Europejska z systemem szybkiego alarmowania RASFF.
- Zgłoszenia do systemu odbywają się dwutorowo. Pierwszy ma miejsce, gdy nasi kontrolerzy znajdą jakiś niebezpieczny produkt na rynku. Drugi, gdy inne służby, w tym celne, zanotują przypadek próby wwiezienia na teren kraju zastrzeżonych produktów - mówi Renata Zborowska-Dobosz. - Ani jeden, ani drugi przypadek nie miały u nas miejsca - uspokaja rzeczniczka.
Warto jednak uważać, nie tylko na potencjalnie niebezpieczne warzywa, które mogłyby trafić na polski rynek z Niemiec. Wszystkie nowalijki są na cenzurowanym, bo bywa, że są swoistą zieloną tablicą Mendelejewa.
- Gołym okiem nie jesteśmy w stanie stwierdzić skażenia fizykochemicznego produktu. Możemy jednak minimalizować zagrożenie - twierdzi rzeczniczka.
Specjaliści radzą, by żywność kupować z wielu źródeł i od wielu dostawców. Jeśli bowiem kupujemy tylko od jednego dostawcy, a ten nie przestrzega reguł sanitarnych, jesteśmy ciągle narażeni na wpływ szkodliwych składników. Zmieniając dostawcę, mniej ryzykujemy. - Naszą uwagę powinny też zwrócić nad wyraz dorodne okazy, dające podejrzenie, że nie wyrosły w sposób naturalny. Lepiej również kupować produkty od lokalnych dostawców i wytwórców. Zasadą jest bowiem, że im dłuższą drogę dany produkt musi przebyć zanim trafi na stół, tym więcej jest w nim substancji chemicznych. Kupując lokalne produkty, przy okazji wspieramy też lokalny biznes. Dobrze też sprawdzić, w jakich warunkach produkty są przechowywane. Jeśli miejsce nie jest utrzymane w dobrym stanie, lepiej zrezygnować zakupów.