Pan Sorrentino zauroczył mnie późno i w sposób nietypowy. Bo nie „Wielkim pięknem”, jak większość ludu, ale serialem „Młody papież”. Jednym z tych seriali, które podniosły ten gatunek do rangi dzieł sztuki. I trochę się bałem „To była ręka Boga” – premiery Netfliksa i kinowej jednocześnie - bo w końcu takie osobiste powroty do młodości często udane są tylko dla powracających… Ale tym razem pasuje tu wszystko. I nostalgiczne hołdy, i huśtawka emocji, i refleksje o tym, co w życiu ważne, i forma – odjechana wizualnie, ale wyciągająca piękno każdego kadru bez epatowania nadmiarem cudów.
Tak więc przenosimy się do Neapolu połowy lat 80. Całe miasto czeka na pojawienie się w klubie Napoli pana Maradony, również Fabio - młodzianek na starcie życia, co to zatopiony jest jeszcze w rodzinnej dziecięcości, ale już wygląda z gniazdka w przyszłość. A rodzina, jak to w Neapolu, urocza jest. I tata, który pracuje w banku, ale jest komunistą, i mama uwielbiająca psikusy, i ciocia, co to ma problemy psychicznie, ale tęskni do niej każdy facet, od młodzianka po staruszka, i cała reszta, w którą wpadamy nagle, kompletnie nie rozróżniając tych wszystkich szwagrów, matron i dziwnych dziadków... Maradona pojawia się w Neapolu, strzela też legendarnego gola „ręką Boga”. Ale ręka Boga zmienia też życie wszystkich w rodzinie Fabia.
Nic więc dziwnego, że film to jakby dwie różne połowy – przed i po tragedii. Bo choć niby dalej w życiu bohaterów przeplatają się smutki i radości, to już są inne smutki i inne radości... Cóż, „To była ręka Boga” to niby jeden z wielu filmów o przyspieszonym dojrzewaniu, tyle, że mocno doprawiony bonusami. Bo to też obraz o uciekaniu od pożerającej nas traumy - w różnych kierunkach. A także film o tym, co buduje nas takimi, jakimi jesteśmy w dorosłym życiu – również o tych drobnych rzeczach, wspomnieniach, gestach, smakach, obrazach... To także piękny ukłon - i w stronę Neapolu oraz wspólnotowości, która kiedyś określała życie nie tylko tam, i w stronę roli kina jako sztuki. Do tego też poruszająca ballada o kilku osobach, których losy okazują się bardziej tragiczne niż zabawne.
Aktorzy? Każdy trzyma nas za gardło - i młody Filippo Scotti, i Toni Servillo, i Luisa Ranieri - ponętna superciotka, którą pożera życiowy dramat. I aż mi głupio, że tak wychwalam namolnie, ale poza paroma nieco sztucznymi przemowami, trudno się tu czegoś czepić. Choć i te przemowy przypominają Felliniego… Bo jeśli ktoś kiedykolwiek miał taki dar opowiadania filmem, jak mistrz Fellini, to na pewno jest to Paolo Sorrentino.
