Ładnie się to wszystko zapowiada? Ładnie, ale niestety krótko. Bo sporo można by z tego wycinąć, zresztą kino robi to od lat, a nawet od dekad - choć zamiast kompa było to zwykle okno na podwórze albo okno pociągu. I nawet na początku jako wieczny naiwniak miałem jeszcze nadzieję, że będzie nieźle, ale potem nadzieja słabła z każdym kadrem. “Oko bez twarzy” to, szczerze mówiąc, jedna z najsłabszych premier HBO GO, jakie pojawiły się w ostatnich miesiącach. Cóż, jak wieść gminna niesie, wpadki repertuarowe zdarzają się częściej na Netfliksie czy Playerze, ale w HBO Go to co, jak co, ale o jakość dbają. Podobno. I proszę, znowu wyszło na to, że nie ma co wierzyć gminnym bajaniom.
Tak więc oglądamy opowieść o pewnym młodzianku, cierpiącym na różne psychiczne dolegliwości. Chłopak ma jednak talent do hakerstwa, dzięki czemu włamuje się do komputerów sąsiadów i przejmuje ich kamerki. Spotykamy go w okresie, kiedy permanentnie śledzi życie kilku pań, samotnie mieszkających w pobliżu. Jest wrażliwa utrzymanka pewnego typka, jest lesbijka, jest panna zarabiająca ciałem przed ową kamerą i jest cudna brunetka, która ma wielu sympatycznych partnerów. Tyle, że ci partnerzy jakoś tajemniczo znikają. Nasz heros – razem z lokatorem, który u niego pomieszkuje – zaczynają dociekać, co jest grane.
“Oko bez twarzy” to opowieść bardzo kameralna, na parę pomieszczeń i parę osób. Żeby było jasne, nic nie mam przeciwko kameralności - kilka minimalistycznych filmów zmajstrowano tak, że dech odbierały - ale tym razem mamy jednak raczej wrażenie realizacji “po taniości”. Co mi najbardziej przeszkadza w tym filmie? Permanentne rozczarowanie. Przede wszystkim szybko całość staje się tak przewidywalna, że zęby bolą, po pół godzinie wiemy dobrze, kto i jak skończy i dlaczego tak marnie. Do tego nabieramy smutnego wrażenia, że twórcy “Oka” za długo oglądali klasyczne thrillery – od “Okna na na podwórze” po “Psychozę” – i nie potrafią wywalić sobie z głów pewnych klisz... Zacząłem się nawet w pewnym momencie niepokojąco łapać na tym, czy to aby nie jakaś wysublimowana parodia dzieł z epoki pana Hitchcocka, doprawiona komputerami, ale chyba jednak niekoniecznie.
Przez momencik, kiedy tak bawimy się z naszym bohaterem w oglądacza bliźnich, jest w tym filmie ciekawsza reflekcja o współczesności. Czyli o świecie, w którym wszyscy wykorzystują wszystkich na potęgę. Bo kiedy tak obserwujemy obserwowanych i obserwatorów, to widzimy, że każdy korzysta tu z innych na całego, ale i oni korzystają z niego... Niestety, szkoda, że ten momencik trwa tak krótko.
