„Północny bastion” to premiera Netfliksa - ale film to nie nowinka, swego czasu narobił trochę zamieszania w Cannes. Nawiązuje zresztą do autentycznych wydarzeń, wciąż gorących, więc we Francji dyskusja o nim ma klimat bardzo bojowy. Na naszej ciepłej polskiej kanapie też trudno jednak pozostać obojętnym. Również dlatego, że to po prostu bardzo dobrze zrobiony film.
"Północny bastion" na platformie Netflix. Czy warto oglądać?
Tak więc mamy tu trzech policmajstrów, pracujących w Marsylii, w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy. Często zresztą poza nią, bo tak naprawdę do blokowiska - getta policjanci wstępu nie mają, przeganiani przez sprawujące tam rządy gangi. A naszym stróżom prawa o dziwo ciągle jeszcze się chce. Żeby dobrać się do naprawdę grubych rybek, muszą zacząć naginać prawo. I to cakiem mocno. No i oczywiście w chwili próby zostają z tym sami. Jako cudne koziołki ofiarne dla polityków i urzędników, mogących zapewnić sobie za ich zmarnowane życie nieco umiłowania ludu.
Co najbardziej mnie w tym filmie kupiło? Po pierwsze po mistrzowsku rozegrana jest rzeczywistość ludzi, próbujących strzec prawa w rejonach de facto wojennych, z których państwo się właściwie wycofało. Z jednej strony policjanci żyją w permanentnym zagrożeniu, z drugiej zmagają się z niedofinansowaniem, wyrabianiem norm, naciskami zabiurkowych szefów. I, co oczywiste, permanentne spotkania ze złem na nich też zostawiają ślad, bo nie są aniołami. A my zastanawiamy się, jak ten ślad realnie na nich wpływa. Po drugie udała się koncepcja całkowitego sfokusowania na trójce policjantów - ich życiu, relacjach, też prywatności. Po trzecie twórcy filmu świetnie zmieniają tempo - kiedy nasza trójca trafia za kratki, napędzany adrenaliną kryminał zmienia się w solidny dramat, bo każdy z bohaterów w roli kozła ofiarnego radzi sobie inaczej. Inawet jeśli na początku rozgrzewała nas napędzona akcja, to kończymy film z główkami pełnymi myśli niewesołych, a nawet daleko wykraczających poza policyjny światek. Po czwarte mamy tu mocną obsadę - idealną dla mocnego kina.
Mankamenty? To zabawne, ale po dziennikarsku brakuje trochę drugiej strony. Mieszkańcy getta to zbiorowe zło z antyutopii, nieustanne zagrożenie dla stróżów prawa. I pewnie ktoś mógłby się oburzyć szczerze, że należałoby opowiedzieć o korzeniach tegoż zła... Tyle, że o tym masa filmów już powstała. A perspektywa „Północnego bastionu” to jednak rzadka rzadkość.
