Kto ci pozwolił wyjść z piwnicy? Tak pyta duńska pani domu pijanego faceta, którego bierze za Polaka, harującego u jej męża. Bo jej mąż tych Polaków - lud z dzikiego wschodu, który trzeba trzymać twardo, jak się chce, żeby ciężko tyrał - trzyma sobie w piwnicy. A że to politycznie niepoprawne, bo przecież wszyscy jesteśmy europejskimi braćmi? A ma być niepoprawnie i szyderczo, bo to taka komedia. Szkoda tylko, że przy tym jakoś mało śmieszna, do tego na koniec wpadająca w niepotrzebne ckliwości, jakby z zupełnie innej bajki.
Duńskie kino kojarzy nam się ostatnio z serialami kryminalnymi, ale kiedyś stało kryminalnymi komediami. „Małżeńskie porachunki” to komedia w czarnym odcieniu, do tego z nielichymi ambicjami - bo pokazująca m.in. spotykające się w jednym miejscu różne nacje, poukładane ze stereotypów, często złośliwych, ale czasami jakoś tak zaskakująco trafnych. No a w to wszystko wpisaną mamy normalną opowieść o uczuciowych związkach dwóch par, które codzienność rozłożyła na łopatki.
Bo główni bohaterowie to dwa małżeństwa duńskich prowincjuszy, którym monotonia życia kompletnie wygasiła uczuciowe iskry. Panowie prowadzą biznes budowlany - i są w tym królami nierzetelności, jakoś tak kompletnie nie po skandynawsku... Oczywiście ta inna Europa do nich dociera - Polacy to woły robocze, z którymi są problemy, a Rosjanie to biedacy (przecież w Rosji podobno żyje się za parę euro miesięcznie), pijacy i ludzie o tak poharatanej moralności, że zabijają bez zmrużenia oka. Mamy w tym filmie jeszcze muzułmanina, który niby się zaaklimatyzował, ale tak naprawdę nienawidzi niewiernych szczerze i gorąco, czy starszą panią z Anglią. Brytanią Duńczycy się oczywiście zachwycają, ale ich entuzjazm szybko opada, jak się starszej pani przyjrzą... No i mamy Duńczyków - smutnych, chłodnych nudziarzy, nieustannie tłumiących swoje prawdziwe zamiłowania różnorakie. Oczywiście Duńczykom dostaje się tu najbardziej, bo to w końcu duński film - oglądamy paradę postaci przekonanych o swojej wyższości nad resztą świata, które nawet nie zauważyły, że świat im z lekka odjechał, a ich skandynawska jakość nieco spsiała...
Tak więc nasi dwaj mężowie postanawiają się rozwieść, żeby kupić sobie Tajki i wreszcie zaszaleć. Tyle, że żony spryciarzy uświadamiają im, że rozwód kosztowny będzie bardzo. Panowie znajdują więc tańsze rozwiązanie - wynajmując bandziora z Rosji, żeby rozwiązał ich problem.
Pijanego zabójcę z importu gra Marcin Dorociński - mocno komediowo, ale soczyście i uroczo. I mówiąc szczerze, to tylko jego po tym filmie można zapamiętać. Z duńskimi aktorami mam zresztą problem - jest ich chyba jakoś wyjątkowo mało. Odnosimy więc dziwne wrażenie, że w każdym filmie czy serialu gra ta sama gromadka. Co prowadzi do nerwów, irytacji i dziwacznego wrażenia, że ciągle oglądamy ten sam film.