Widomy znak tego, że bodaj najdłużej w kraju budowany obiekt kulturalny zmierza ku finiszowi. W kształcie pierwotnej koncepcji architektonicznej z... 1962 (!) roku, zakładającej trzy przenikające się kręgi oraz połączony z nimi tarasem krąg czwarty. To znaczy, że już niedługo prawie z łezką w oku wspominać będziemy te „desperackie” pomysły dyrekcji Novej, gdy na przekór logice (i trochę bezpieczeństwu) w surowym, betonowym otoczeniu organizowano w latach 90. pierwsze Bydgoskie Festiwale Operowe, które miały być impulsem do przyspieszenia prac. Jakże podobałoby by się to zakończenie dyrektorowi Andrzejowi Szwalbemu! Dziś nie brakuje jednak malkontentów – że bryła jakby zbyt toporna, że po co to w ogóle, kiedy trzeba pieniędzy na inne niż zaspakajanie potrzeb „elit” cele. Pięknie (krótko i zarąbiście) odparł te argumenty na Facebooku znany bydgoski chirurg i muzyk. Doktor Maciej Świtoński zaproponował, żeby po prostu wybrać się do Opery Nova i tym samym dołączyć do tych „elit”. A wszystkie kręgi operowe pomieszczą tyle pomysłów i projektów kulturalnych, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Szanowny Czytelnik pozwoli, iż uczynię ostry skręt od spraw bydgoskich do problemów ogólnopolskich (które wszak i Bydgoszczy nie omijają). Dużo bowiem w ostatnich dniach mówi się o możliwej reformie systemu ochrony zdrowia – wszystko za sprawą tzw. pakietu deregulacyjnego przygotowanego przez grono przedsiębiorców, który nie tylko dla nich ma uczynić życie znośniejszym. Padły tam, między innymi, propozycje, jak usprawnić system dostępu do lekarzy i wszelkich świadczeń medycznych. Cóż… Pożyjemy, zobaczymy. Moja mała wiara opiera się na doświadczeniu osadzonym na codziennych kłopotach w tej materii, których rozwiązania – według mnie - nie trzeba zawsze szukać w jakichś zmianach systemowych, a często tylko zwykłym, ludzkim podejściu, niekiedy zmianie nonszalanckich przyzwyczajeń i nawyków pracowników, którzy mogliby łatwo, u podstaw, pewne rzeczy w tych mechanizmach zmieniać. Przykłady dwa z brzegu.
Umówiona wizyta u specjalisty. Na miejscu okazuje się, że przyjmuje on tego dnia również w ramach medycyny pracy, więc kłębi się zmęczony, niemal żądny krwi tłum, który prędzej zadusi niż przepuści innego niż z obiegówką pacjenta. Rejestrujący tego nie wiedzą?… A wystarczyłoby dopasować czekającemu na laryngologa dzień wizyty (lub specjalistę, jeśli to pierwsze nie jest możliwe). W przeciwnym razie udajemy, że „realizujemy świadczenia” i, co gorsza, udajemy leczenie. Inny przykład. Wyświetla mi się na ekranie „obcy” numer telefonu, z innego miasta. Początkowo ignoruję, bo ostatnio uwzięły się na mnie banki i inni naganiacze, ale po szybkim sprawdzeniu w internecie okazuje się, że to… łódzki szpital. Takich telefonów nie zostawia się bez reakcji, więc dzwonię… Na szczęście, z pozostawionej wiadomości głosowej wynika, że to „tylko” informacja o zmianie terminu przyjęcia u doktor X. dla pacjentki Y., więc próbuję pomóc odkręcić zamieszanie. Przez DWIE I PÓŁ GODZINY staram się dodzwonić do łódzkiej przychodni. Bez skutku. Piszę długaśnego sms, żeby wyjaśnić nieporozumienie. Bez odpowiedzi. I nie wiem w końcu, czy pacjentka Y. nie przyjedzie na darmo, czy nie posypie się szpitalna kolejka, czy rzecznik NFZ albo dyrektor szpitala nie wystąpi kiedyś w telewizji opowiadając, jak nieodpowiedzialni są pacjenci, którzy rozwalają system służby zdrowia.
Życzę zatem Państwu, byśmy doczekali w dobrej kondycji reorganizacji służby zdrowia w Polsce, a krzepcy i życzliwi dla świata spotykali się pod dachem dokończonej bydgoskiej opery.
