- Wszyscy tylko w kółko mówią i piszą o „Wiatraku”, chyba dlatego że oni mają świetny „pi-ar”, czemu o innych słychać tak mało?... - pytała nasza publicystka. Do dziś się nad tym zastanawiam.
Nie patrzę na pracę Fundacji „Wiatrak” obojętnie. Przede wszystkim - jestem fordonianką. Redaguję nasz tygodnik fordoński od lat i świetnie się dzięki temu na bieżąco orientuję, co, w jakiej skali i dla kogo robi fundacja. Nieraz też „Wiatrak” odwiedzałam - choćby jako matka dziecka półkolonijnego, które spędzało tam fajny czas, gdy zabrakło mi pomysłu na właściwą opiekę i dobrą zabawę dla córki. Mówi też do mnie duchowe przesłanie, z jakim Dom Jubileuszowy stawiano - zamiast kolejnego marmurowego pomnika dla świętego Jana Pawła II, miało powstać coś żywego, praktycznego, dla ludzi w każdym wieku. Ale wszelkie szlachetne przesłanki nie mogą przysłonić faktu, że Dom Jubileuszowy w takim kształcie to projekt, który nie powinien się udać. Po raz kolejny zawisła nad nim właśnie unijna gilotyna - jeśli do końca września tego roku nie uda się definitywnie zakończyć jego budowy (wraz z wyposażeniem), trzeba będzie zwrócić 8 mln dotacji, którymi wsparła przedsięwzięcie Unia Europejska. Po raz kolejny więc administratorzy oraz bezkrytyczni sympatycy placówki podnieśli larum - „Wiatrakowi” trzeba pomóc!... I dodają: - Jeśli się nie uda, czeka nas kompromitacja, że zabrakło 700 tysięcy na ostatniej prostej!
Chwila, kto się skompromituje? Miasto, które dało milion, kiedy poprzednim razem Unia chciała rozliczyć inwestora? Marszałek województwa, który dorzucił wtedy ponad dwa miliony, czy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego ze swoimi 2,5 mln?
Krzysztof Buchholz jest charyzmatycznym księdzem. Od lat sam, ze swoimi pracownikami i wolontariuszami kolęduje po prośbie wśród licznych zresztą darczyńców. Ta sama ekipa jest też bardzo aktywna w kreowaniu niekonwencjonalnych wydarzeń, które przynosiły kolejne złotówki na projekt pt. Dom Jubileuszowy. Nie sposób jednak nie zadać podstawowych pytań - przede wszystkim o nikły relatywnie udział w finansowaniu budowy przez Kościół (przypomnijmy też, że merytoryczną działalność fundacji - np. na rzecz dzieci - hojnie wspiera miasto). Instytucja, której nie brakuje wszak pieniędzy, wydaje się być naturalnym źródłem wsparcia. Druga wątpliwość - jak można było dopuścić do takiego przeszacowania inwestycji? Pamiętam tłumaczenia księdza Krzysztofa, że nareszcie potrzebujący zyskają właściwą przestrzeń do zabawy, nauki, rehabilitacji. Że trzeba projektować z naddatkiem, bo Dom Jubileuszowy - Pomnik ma przynieść efekt na dziesiątki lat i nie można być zachowawczym. Ale skoro nas na ten rozmach nie stać? Nie podobają mi się w ogóle duże samochody, ale nie kupuję mercedesa przede wszystkim dlatego, że nie mam na niego pieniędzy. Ani zresztą teraz, ani w przyszłości, bo potem trzeba go jeszcze utrzymać.
Moje dziecko świetnie się na „Wiatrakowych” półkoloniach bawiło, choć odbywały się w ciasnych pomieszczeniach przy plebanii. A śp. redaktor Słomkowska miała rację - dobry „pi-ar” to za mało, by bez końca płacić za kogoś rachunki.
Dla wielu bydgoszczan informacją numer jeden mijającego tygodnia była jednak pogoda. I nie był to, bynajmniej, wakacyjny temat dyżurny, bo to, czego doświadczyliśmy w niedzielę, naprawdę wykraczało poza nasze doświadczenia (czy ta mlecznej barwy chmura wody, która wirowała pomiędzy blokami w Fordonie to był biały szkwał?!). Wichura doprowadziła w wielu miejscach do prawdziwych dramatów (patrz: podtoruńskie Zawały), ale u nas miała nawet akcent humorystyczny, relacjonowany przez telewizję. Ulicą Glinki ktoś bowiem ruszył wtedy... kajakiem. Każdy wypoczywa, jak lubi czy jak umi(e)?...