Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muzyka to także obraz. Wywiad z dyrygentem Tadeuszem Strugałą

Magdalena Jasińska
Tadeusz Strugała
Tadeusz Strugała
Tadeusz Strugała - znakomity polski dyrygent, który niedawno poprowadził koncert symfoniczny w bydgoskiej Filharmonii Pomorskiej. Od lat kolekcjonuje zabytkowe batuty, które pokazuje na całym świecie.

Kolejny jubileusz pracy artystycznej przed Panem.
Skoro muszę o tym mówić, to przyznam się, że jesienią tego roku będę obchodzić 60 lat pracy artystycznej, a w przyszłym roku będę miał 80 urodziny. Jubileusz godny bizantyjskich obchodów, których nie będzie. Rozmawiałem z kolegami, jak czas biegnie... Wiele lat temu przyjechałem tu na koncert, w orkiestrze grał fagocista, z którym wcześniej się poznaliśmy na wojskowych manewrach. On mi obwieścił, że jego żona jest w ciąży, że urodzi chłopca. Po latach wracam do bydgoskiej filharmonii - witam się z koncertmistrzem i słyszę od niego „pozdrowienia od ojca”. Jak się okazało, to był syn mojego kolegi fagocisty, którego poznałem ponad 20 lat temu, jak go nie było na świecie. Cieszę się, że jestem znów w Bydgoszczy, bardzo lubię tu przyjeżdżać, bo macie wspaniałą orkiestrę, wspaniałą salę - broń Boże nie sprzedajcie jej nikomu.

To musi Pan to głośno mówić, bo są plany budowania nowej.
To ja już protestuję, to jest już zabytek, tu jest cenna akustyka, jakiej dziś nie wymyśli żaden architekt i akustyk. Poszedłem na waszą Wyspę Młyńską, tam zobaczyłem przepiękne budynki, wyobrażam sobie, jak to wygląda latem, kiedy ludzie siedzą na trawie, jest piękna marina i opera. A skoro o operze, to wspomnę, że kiedyś w przeszłości byłem w Bydgoszczy, kiedy w filharmonii szefował muzycznie Zbigniew Chwedczuk. On mnie zaprosił, potem był moment, że on odchodził i pan Andrzej Szwalbe namawiał mnie, żebym objął tu kierownictwo muzyczne. Wyjął nawet zza szafy ogromne plany i pokazywał mi projekt budowy opery, miałem być szefem muzycznym tam i tu.

Przez te ileś lat prowadził Pan orkiestry, nie tylko w naszej części Europy, ale także w Ankarze. Czy zmieniło się podejście do grona osób w orkiestrze, do tych indywidualności?
Tak się złożyło, że byłem trzy lata szefem orkiestry w Ankarze, w Pradze, przez 11 lat stałym dyrygentem festiwalu chopinowskiego w Gaming. Doliczyłem się, że przez te lata dyrygowałem około 150 orkiestrami w kilkudziesięciu krajach. W miarę nabierania doświadczeń człowiek inaczej widzi swoją pracę. Pierwsza wada dyrygenta, z którą przez lata u siebie walczyłem, to nieśmiałość. Miałem pewne wątpliwości, opory, dziś wiem, że prowadząc po raz kolejny np. symfonię Brahmsa, zupełnie inaczej do niej podchodzę. O jednej rzeczy trzeba zawsze pamiętać, że ma się przed sobą nie rzemieślników, a kilkudziesięciu artystów.

Pan zawsze był znany z eleganckich ruchów - chyba przywiązuje Pan do tego dużą wagę.
Tak, od siedmiu lat znowu uczę w akademii muzycznej i wychodzę z założenia, że na koncerty nie chodzi się z zamkniętymi oczami. Wszystko jest widoczne, dlatego ładne, eleganckie i skuteczne ruchy są wskazane. Kiedyś byłem na koncercie, który prowadził pewien znakomity dyrygent, z zawodu pianista i wszystko było cudowne, nawet dobrze to brzmiało, ale wizualnie było to okropnie brzydkie. Koncert jest zjawiskiem estetycznym i wszystko co tam się dzieje, powinno przyzwoicie wyglądać.

Kolekcja batut jest większa?
Owszem, ale już nie poszerza się w takim stopniu jak kiedyś.
Tymi zabytkowymi batutami się niewygodnie dyryguje...
Bo one nie spełniały tej roli, co dzisiaj. Dziś kreśli się każdy rysunek muzyczny. Tamte są ciężkie, nieporęcznie. Raz tylko dyrygowałem taką zabytkową batutą w filmie „Pianista” Polańskiego, sam zresztą to zaproponowałem. To jest drewno, heban, kość słoniowa i wolałbym już drugi raz czymś takim nie dyrygować. Kolekcja ma się dobrze - była pokazywana na wielu wystawach na całym świecie i wszędzie się bardzo podobała.

Zaczęliśmy od Pana jubileuszy, zakończymy niedyskretnym pytaniem. Jak Pan dba o swoją znakomitą kondycję?
Nie ma tu jakichś wielkich tajemnic. Codziennie rano się gimnastykuje, mam swoje ćwiczenia. Nie ma dyrygenta, który nie miałby problemów z kręgosłupem. Jak byłem małym chłopcem, to kiedyś w Katowicach przeczytałem, że dyrygentura to zawód, który po górnikach wymaga największej siły. Myślę, że w tym jest bardzo dużo prawdy. Moja kondycja ? … to pewnie dobre geny. Obym mógł być długo czynny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!