Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłość do pary w gwizdku [RECENZJA OPERY]

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Festiwal operowy to nie konkurs Eurowizji. Trudno jednak odmówić sobie porównania naszego i cudzego. Bydgoskie „Potępienie Fausta” okazało się ciekawszym spektaklem niż krakowska „Miłość do trzech pomarańczy”.

Tegoroczny Bydgoski Festiwal Operowy odkrywa nowe muzyczne światy. Po rzadko wystawianym przez teatry operowe dziele Berlioza przyszedł czas na pierwszą polską premierę opery Prokofiewa.
[break]

Przedstawienie Opery Krakowskiej pokazano w Bydgoszczy równo w rok po premierze. Melomani wiedzieli zatem, czego można się spodziewać. Przede wszystkim ekspozycji rozdętego ego naszego eksportowego reżysera - Michała Znanieckiego. 46-letni obecnie Znaniecki uwielbia szokować i prowokować. Zarówno w życiu prywatnym (gejowski ślub, dwa lata temu zawarty w Hiszpanii), jak i na scenie (m.in. dekoracje odwrócone do góry nogami na spektaklu „Łucji z Lammermoor”).

W „Miłości do trzech pomarańczy” widz dostaje obuchem w łeb już w pierwszej scenie. Opowieść o smutnym księciu, którego usiłuje rozbawić królewski błazen, przeniesiona zostaje bowiem do... nieco upiornego wnętrza domu pomocy społecznej. Na inwalidzkich wózkach miotają się po nim hałaśliwe ludzkie wraki, domagające się niewyszukanej rozrywki. Wózek inwalidzki okaże się potem ważnym i uniwersalnym rekwizytem. W przygodowej części spektaklu zamieni się na przykład w wyścigowy „koniobolid”, mknący na dwór czarownicy Kreonty.

Czy Znaniecki przesadził w poszukiwaniu współczesnych odniesień dla napisanej tuż po pierwszej wojnie światowej opery? Jeśli tak, to tylko troszkę. Zmasowany atak reżyserskimi konceptami czyni dzieło Prokofiewa bardziej atrakcyjnym dla przeciętnego widza. Muzycznie bowiem jest to utwór trudny. Nie znajdziesz w nim ni jednej arii czy duetu, których motyw można byłoby zanucić przy goleniu.

W takim repertuarze trudno też zabłysnąć śpiewakom. W krakowskim spektaklu mieliśmy silną reprezentację etatowych tenorów Opery Nova. Pavlo Tolstoy zagrał smutnego księcia, zaś Janusz Ratajczak - błazna Truffaldino. Wokalnie wypadli na remis, aktorsko lepiej spisał się Tolstoy. Jeszcze większe luki mają krakusy wśród śpiewaczek. Oj, przydałaby się im taka młoda, zdolna i ładna, jak Ewelina Rakoca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!