[break]
Można powiedzieć , że odkrył Panią Zygmunt Wichary...
Carmen Moreno: To był 1954 rok. Przyszłam przypadkowo na próbę jego zespołu i tak już zostało. Ale śpiewałam od dziecka. Pierwsza piosenka, którą chętnie wykonywałam, kiedy byłam mała, to amerykańskie „Trzy świnki”. Śpiewałam też trochę popu, ale swing był najważniejszy.
W którym momencie Panie zaczęły razem śpiewać?
Anna Serafińska: To było chyba około 20 lat temu na jubileuszu pracy znanego dziennikarza radiowego Andrzeja Jaroszewskiego.
Mieszkaliśmy, m.in., w Paryżu, tam było dużo czarnoskórych, to nauczyłam się od nich stepować i swingować. - Carmen Moreno
C.M.: Było sporo nerwów - nie wiedziałam, jak wyjdzie ten duet, ale się podobało.
Czy w domu też razem śpiewałyście?
A.S.: Nie, w domu raczej mówi się o jedzeniu, o ogólnożyciowych tematach. Muzyki to owszem słuchaliśmy, ja chodziłam do szkół muzycznych i miałam swoją drogę budowania siebie w muzyce. Na pewno to, co ja dostałam w domu, to wielką ilość nagrań. Tak naprawdę o jakimkolwiek wspólnym śpiewaniu możemy powiedzieć dopiero przy przygotowywaniu spektaklu „Śpiewając jazz”. Najśmieszniejsze było to, że nie trzeba było wiele wspólnie próbować, bo nam to dobrze wychodziło. Mamy to w genach, to nawet widać, jak teraz z nami śpiewa moja córka, Zuzia, że nie trzeba sobie powiedzieć tego wszystkiego, co trzeba sobie mówić z osobami nie z tej samej krwi.
A Pani gdzie się uczyła śpiewać?
C.M.: Nigdzie…
To były czasy, że trudno było śpiewać jazz?
C.M.: W ogóle? Było trudno, ale my mieszkaliśmy, m.in. w Paryżu, tam było dużo czarnoskórych, to nauczyłam się od nich stepować i swingować, nie miałam trudności. A wracając do naszych genów i rodzinnego śpiewania, to teraz jak ludzie słuchają naszej płyty, to mówią: „O, śpiewa Carmen”, a ja na to, nie to Ania, a za chwilę „O Ania” - a to śpiewam ja… Mylą nas i to jest przyjemne.
Zastanawiam się, dlaczego Pani w latach 50. nie poszła tą drogą, co np. Maria Koterbska i nie śpiewała więcej polskich piosenek?
C.M.: Miałam duże trudności z polskim tekstem, dzieliłam sobie tekst po swojemu, a język polski ma swój akcent i mnie krytykowali, więc przestałam.
A.S.: Babcia do Polski przyjechała w latach czterdziestych i nie znała języka polskiego, więc było niemożliwe, żeby dobrze śpiewała po polsku. Poza tym, wtedy był tak wielki bum na muzykę swingową i skala popularności była niewiarygodna - grali dwa-trzy koncerty dziennie dla wielotysięcznej publiczności. Do tego później uwarunkowania polityczne były takie a nie inne i jak trzeba było śpiewać piosenki, wychwalające jedynie słuszną władzę, to trzeba było podjąć decyzję, co zrobić, aby pokazać, co ma się najlepszego, a nie zostać maskotką.
Za kilka dni obchodzi Pani swoje urodziny, nie powiem, które bo i tak mi nikt nie uwierzy?
C.M.: 90. Już jest głośno. Niektórzy uważają, że sobie dodaję lat, a która kobieta by sobie dodawała wieku?
A jaka jest recepta na taką kondycję?
C.M.: Nie wiem, chyba geny. Mój ojciec pilnował, żebym ćwiczyła, bo oni byli akrobatami cyrkowymi. Nie tyję, nie jem za dużo, nie palę i nie piję. Chociaż czasem lubię kieliszek wina i albo piwo do obiadu. Moi bliscy mówią, że dużo ludzi przyjdzie na koncert urodzinowy, a ja się śmieję, że przyjdą sprawdzić, jak wyglądam, czy wyjdę z laską, czy mnie przyprowadzą... i sala będzie pełna.
Magdalena Jasińska zaprasza do wysłuchania „Zwierzeń przy muzyce” na antenie Radia PiK w środę o godz. 18.10