Powieść Jerzego Żuławskiego była odkrywcza, jako pionierskie dzieło science-fiction. Film Andrzeja Żuławskiego był dla mnie rozczarowaniem, przerostem formy nad treścią. A co powiedzieć o sztuce „Srebrny glob” Michała Buszewicza, która w piątek (28 maja) miała premierę w Teatrze Polskim? Przepraszam, lecz użyję oklepanego sformułowania: kontrowersyjna.
Nie mam bynajmniej na myśli lokalizacji sceny – w dobrze znanym starszym bydgoszczanom pomieszczeniu byłego sklepu samoobsługowego BSS za Rywalem. Gmach teatru w remoncie, a teatr – wiadomo – musi grać. Chodzi mi o sposób przedstawienia pierwszej wyprawy na Księżyc w kapsule wystrzelonej z armaty. Starszy Żuławski w swej powieści chciał połączyć wiedzę naukową z podbudowaną filozofią refleksją nad naturą człowieka.
Wiedza częściowo się zdezaktualizowała, filozoficzna refleksja wciąż jest żywa i trafna. Michał Buszewicz postanowił więc ją przypomnieć współczesności, odrzucając długie popularnonaukowe wywody. Coś też jednak trzeba było zrobić z młodopolskim, egzaltowanym stylem powieści. Buszewicz postawił na groteskę, przerysowanie, krzywe zwierciadło. Jest to szczególnie widoczne w pierwszej części bydgoskiego spektaklu. Groteska oczywiście wywołuje śmiech na widowni. Poza przekorą, niewiele nowego wnosi jednak do starej jak science-fiction dyskusji nad sensem podboju kosmosu.
Druga część spektaklu jest mniej hałaśliwa, bardziej subtelna i intelektualnie bogatsza. Jako że czas akcji obejmuje pół wieku, zastosowano w niej dobry pomysł z pokoleniową wymianą aktorów. Młoda „lunatyczka” Marta w wykonaniu Emilii Piech zmienia się na przykład w doświadczoną i trochę zgorzkniałą matkę Księżyczan – Małgorzatę Witkowską. Nie ukrywam, że ta przemiana, te dwie role, w spektaklu najbardziej przypadły mi od gustu.
