Pewien student wyhodował dorodnego ptaka i teraz chce zafundować innym mieszkańcom miasteczka niecodzienną rozrywkę. Zapowiedź pokazu czystego piękna budzi jednak nieoczekiwane reakcje. Burmistrz i dwaj nobliwi rajcy obawiają się, że prawdziwą intencją studenta jest podburzanie ludzi przeciwko tradycji i wyrastającej z niej władzy. Do podobnego wniosku dochodzą młodzi mieszkańcy. Ci z kolei mają nadzieję, że student dokona zamachu na małomiasteczkową nudę i wstecznictwo.
To zarys treści „Ptaka”, sztuki napisanej przed trzydziestoparoletniego Jerzego Szaniawskiego. Magda Drab, reżyserka, wybrała ten tekst na Konkurs na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa” i - co można było stwierdzić po niedzielnej premierze w bydgoskim Teatrze Polskim - odniosła artystyczny sukces. „Ptaka” udało się ożywić!
Sukces miał wielu ojców i wiele matek. Karolina Fandrejewska wymyśliła scenografię składającą się z klatki i lustra. W klatce nie było jednak tytułowego ptaka, za to chętnie i pomysłowo wykorzystywali ją aktorzy - także do iście cyrkowych popisów, w których narażali zdrowie Emilia Piech (Burmistrzanka) i wyczarowany przez reżyserkę do tego spektaklu Karol Nowiński (Student) - niedawno jeszcze rzeczywisty student łódzkiej filmówki. Do popisów pod sufitem Emilia Piech dołożyła pyszny zestaw minek panienki z dobrego domu.
Ruch, nad którym czuwał Jakub Lewandowski, jest w ogóle mocną stroną spektaklu. Do całego zestawu śmiesznych wygięć ciała zmuszeni zostali także bardo dojrzali aktorzy - Paweł Gilewski, Jakub Ulewicz i Jerzy Pożarowski - grający trzech miejskich notabli. W mojej ocenie najzabawniej wyginał swoje długie ciało Paweł Gilewski. Długie i częściowo odsłonięte, bowiem on i Jakub Ulewicz występowali w smokingowych marynarkach i krótkich spodenkach, odsłaniających paski, które dawnymi czasy podtrzymywały skarpety.
Świetnym pomysłem było też zaangażowanie muzyka na żywo przygrywającego podczas przedstawienia. Co tam przygrywającego! Albert Pyśk robił za człowieka-orkiestrę. Gdy trzeba było, zaśpiewał song albo imitował dźwięki naturalne. Na przykład wystrzały z rewolwerów, w które wyposażeni zostali burmistrz i dwaj rajcy - rewolwery, których nie wahali się używać. W sumie szkoda, że Albert Pyśk nie miał więcej wejść wokalnych, bo głos ma mocny i frapujący. Wyśpiewał nim zresztą w tym roku jedną z nagród na Festiwalu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, wykonując „Balladę maczetową” do tekstu... Magdy Drab.
Wszystko to razem dało spektakl niegłupi, integrujący pokolenia (także te aktorskie) i autentycznie zabawny. Jak znalazł na zbliżający się karnawał.
