Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Koleżanka powiedziała mi, że muszę uprawiać sport, bo wyglądam smutno - mówi Jose Maria Florencio [WYWIAD]

Magda Jasińska
Jose Maria Florencio w studio Polskiego Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy
Jose Maria Florencio w studio Polskiego Radia Pomorza i Kujaw w Bydgoszczy Magda Jasińska
Rozmowa z Jose Marią Florencio, brazylijskim dyrygentem z polskim obywatelstwem, pracującym z wieloma orkiestrami na świecie, szefem Capelli Bydgostiensis.

Witam serdecznie, ale muszę Cię szukać w studiu, bo jest Ciebie trochę mniej...
Jest mnie sporo mniej, od ostatniego razu do dzisiaj różnica wynosi 17 kilogramów. Jak sobie coś postanowię, to zawsze to osiągnę.

Strach się bać?
Stąd orkiestry niekiedy mają kłopoty, żeby nadążyć za moim myśleniem. Ustawiam cel na jakiś czas. Na początku wakacji wziąłem kartkę i narysowałem kilka kolumn. Pod kluczem wiolinowym są moje zadania zawodowe - muzyczne, kolejna kolumna, to sprawy prywatne, a następne, to kierunek moich spraw. Kartka jest zwykle gęsto zapisana. W środkowej części tabeli, w lipcu, jako najważniejszy cel napisałem - schudnąć. I zacząłem. Rozpocząłem od biegania. Mimo że jestem osobą, która uprawia różne dyscypliny sportu od najmłodszych lat, nie potrafiłem biegać. Gdy zaczynałem biegać, spinałem się, skracał mi się oddech i po kilkuset metrach musiałem stanąć. Jedna koleżanka od karate powiedziała mi, że muszę uprawiać sport, bo wyglądam smutno. Więc biegaliśmy - tego biegania było coraz więcej, a pierwszy tydzień wakacji poświęciłem na obóz karate w górach. Potem miałem trzy tygodnie czasu w Poznaniu, podczas których sam trenowałem. Następnie było międzynarodowe seminarium karate, po czym zacząłem sezon artystyczny w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Jak jeszcze od czasu do czasu poświęcałem jakąś kolację, to już po dwóch miesiącach byłem chudszy o 17 kilogramów.
[break]
Nie każdy ma możliwość bycia dyrygentem...
Zaczęliśmy w Łodzi przygotowanie musicalu „Jesus Christ Superstar”. Moje wymagania przewyższały możliwości zespołu, który do tego podszedł. To jest cudowny utwór, ale do tej pory nie widziałem dobrych wykonań tego musicalu. Zwykle widzi się coś odległego od tego, co napisał kompozytor. To było porządkowanie mentalności, bo do tego trzeba podejść jak do Mozarta i zagrać tak, jak to jest zapisane. Trzeba wykonać założenia, a nie improwizować. To wymagało mnóstwo energii, prób zespołu a wyniki były nieprawdopodobne.

No, ale kiedy Ty się odchudzałeś, zacząłeś dbać o swoją kondycję i do tego zabrałeś się do przygotowania tak trudnego dzieła, to byłeś nie do zniesienia...
Byłem nie do zniesienia jeśli chodzi o moją energię. Mogłem rozsadzić ten teatr, a jednocześnie forma fizyczna pozwała mi nabrać ogromnego dystansu. Wymagania do sufitu, przy ogromnym spokoju. Był to bardzo fajny czas, a potem zaczęły się podróże i kolejne koncerty. Kosztowało mnie to trochę, m.in. zapalenie woreczka żółciowego. Musiałem przejść operację, co mnie wykluczyło na tydzień z dyrygowania.

„Jesus Christ Superstar” to wyjątkowe dzieło, które musi być perfekcyjnie wykonane. Dlaczego podjąłeś się tego zadania?
To trudne pytanie, rzeczywiście namawianie mnie zajęło dyrekcji i reżyserowi dwa lata. To inny świat muzyczny, z którym nie mam na co dzień do czynienia, ale nie ma różnicy między muzyką rockową, operową czy barokową. Jest różnica między muzyką dobrą a złą. Jeśli ktoś chce do tego dzieła kogoś takiego jak ja, to znaczy, że chce osoby, która nada temu porządek. Jest to musical, który chodzi jak maszyna. Nie może się do tego zabierać osoba, która dałaby wielką dowolność. Tylko muzyk z klasycznym podejściem do muzyki i doświadczeniem teatralnym sobie z tym poradzi.

Ale Ty w ogóle lubisz mariaże muzyki klasycznej, jazzowej, rockowej, współczesnej...
Rzeczywiście, szukałem tych mariaży. Ta granica idzie coraz dalej i coraz więcej mam ochoty na robienie czegoś, co w mniejszym stopniu miało miejsce w moim życiu artystycznym. To wszystko da się połączyć, a to otwiera moją świadomość artystyczną i daje mi niesamowite doświadczenie muzyczne. Te poszukiwania są bardzo dla mnie rozwojowe i czynią ze mnie lepszego artystę.

W pewnym momencie przestałeś być dyrektorem instytucji kultury, a wcześniej byłeś dyrektorem wielu teatrów operowych i filharmonii. Czy to było błogosławieństwo, bo nie masz mniej zadań do wykonania?
Jest tak, że w życiu dyrektora filharmonii są dwa dni prawdziwego szczęścia: dzień nominacji i dzień pożegnania. Doskonale wiem, jak to się odbywa. Na szczęście w ogromnej większości te pożegnania były bardzo miłe. Jedynie w dwóch instytucjach było inaczej.

Ale nikt na taczkach Cię nie wywoził?
O nie, chyba nie udałoby się z tym karate i z bieganiem. Nawet tam, gdzie było bardziej stresowo, udało mi się pozostawić po sobie opinię, że to były bardzo dobre muzyczne czasy tych instytucji. Mój kalendarz jest wypełniony wieloma koncertami, ale kto wie, nigdy nie mówię nigdy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!