Chwalenie się to sztuka trudna niebywale. I niebezpieczna, bo omsknąć się łatwo. Dzień w dzień zresztą doświadczamy tego na facebookach różnorakich, kiedy fajni, wydawałoby się, ludzie bardzo chcą pochwalić się tym, jak są intelektualnie namiętni i tredny wyjątkowo. A wychodzi z tego tylko tyle, że wcale nie są tacy fajni, jak nam się kiedyś wydawało. Ale to pikuś, chwalenie się w skali makro, na poziomie narodowego lansu, to bowiem sztuka jeszcze trudniejsza.
Zaniepokoiła mnie więc z lekka idea polskiego lansu filmowego w świecie szerokim, choć niby powinienem się cieszyć, bo nie ma nic lepszego niż zmiana narodowej gęby poprzez kulturę pop. Jako zawodowy niedowiarek obawiam się jedynie, że projekt Polskiej Fundacji Narodowej - co to ma w szufladzie 100 mln rocznego budżetu - by promować Polskę poprzez filmy z Melem Gibsonem czy Clintem Eastwoodem, skończy się tak, jak projekt Gruzinów z „5 dniami wojny”.
Bo biedni Gruzini byli jeszcze bardziej zdesperowani niż my - zderzyli sie z machiną propagandową Rosji, która potrafi czynić cuda i wykorzystuje pożytecznych idiotów świata całego jak nikt. Odpowiedzią biednej Gruzji miał być drogi, gwiazdorski film, m.in. z Andym Garcią i Valem Kilmerem. Historia też wydawała się cudna - mały kraj chce wyrwać się macek Imperium Zła, Imperium kontratakuje, ale na pomoc ruszają prezydenci podobnych krajów i kraików. Normalnie „Władca pierścieni” i „Gwiezdne wojny” do kupy. Tyle, że wyszło żałosnie, bo biedni Gruizini za bardzo chcieli, przegięli z naiwną propagandą, i nawet urocze widoczki Kaukazu nie pomogły. Wyszedł gniot, a zadowoleni byli pewnie tylko pan Kilmer z panem Garcią, bo konta utyły im solidnie.
A może nam się jednak uda? W końcu gębę na świecie mamy, jaką mamy i każdy z wojażujących rodaków trzyma w zanadrzu opowiastki o tym, że dla tego świata szerokiego nie jesteśmy wcale tacy piękni, ambitni i przyjaźni, jak nam się wydaje. Sam kiedyś w Stanach spędziłem długą noc na rozmowach z rodziną miejscowych inteligentów, przekonujących mnie o nikczemności mojego antysemityzmu. Bo przecież to oczywista oczywistość, że antysemitą musiałem być, jak wszyscy Polacy, co to go z krwią matki wyssali. I choć aż mnie język bolał od tłumaczenia, że to dosyć wredny stereotyp, to efekt osiągnąłem mniej więcej taki, jak biedule Gruzini swoim filmem.