Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dla brata to pół świata

Redakcja
Cóż, na porównywaniu się z kimś wielkim zwykle wychodzi się kiepsko.

Niedoróbki i błędy jakoś bardziej widać, stres zżera, a do tego zaraz ludzie wyrzekają, że to zdecydowanie nie ten rozmiar kapelusza. Z nowymi wcieleniami wielkich filmów jest trochę podobnie, choć tu często - choćby dzięki rozwojowi technologii - uda się wykrzesać nową jakość, którą nadrabia się inne rzeczy.

W historycznym gigancie „Ben-Hur” to zdecydowanie nie wystarczyło. I dalej to obraz z 1959 roku zostanie w kanonie tego rodzaju kina. A świeżutka produkcja Bekmambetowa skończy zapewne na półce filmów niespecjalnie potrzebnych. Aczkolwiek trudno odmówić twórcom tej produkcji starań, żeby coś nowego ukręcić. Ciekawe jest choćby mocniejsze zniuansowanie głównych bohaterów, którzy nie są już malowani grubymi krechami. Juda Ben-Hur ma co prawda serce czyściutkie i szczere, ale sprawia na nas wrażenie politycznego naiwniaka i pięknoducha, do tego człowieka zepsutego dobrobytem i „świętym spokojem” - co, swoją drogą, nadaje mu jakiś taki współczesny rys Pana Europejczyka.... Z kolei Messalę trudno nazwać demonem niegodziwości. To raczej typek tak zamotany w zdublowaną lojalność - z jednej strony wobec przybranej rodziny, z drugiej wobec władzy, której sumiennie służy, że raczej budzi współczucie, niż przestrasza. Pytanie oczywiście, czy takie dylematy głównych herosów służą takiej prostej w sumie opowieści o zemście oraz wielkiej sile miłosierdzia i przebaczenia. Mówiąc szczerze, służą bardzo średnio.

Ekranizacje książki Wallace’a i z lat dwudziestych, i pięćdziesiątych silne były oczywiście kulminacyjną sceną wyścigu rydwanów. I mówiąc szczerze spodziewałem się tu cudeńka z XXI wieku - nie dość, że technika pozwala teraz na wszystko, to jeszcze Bekmambetov mógł tu pokazać swój talent. I może te oczekiwania były za bardzo nadęte, bo scena robi wrażenie rachityczne - ot, zwyczajne hollywoodzkie efekciarstwo, łączące żywe efekty z komputerowymi. A nie da się ukryć, że wielkie widowiska historyczne silne są m.in. wielkimi scenami.

Tak więc przenosimy się do Jerozolimy czasów Chrystusa. W rodzinie, należącej do żydowskiej elity, dwaj młodziankowie - rodzony syn i przybrany - kochają się jak bracia. Ten pierwszy jest sympatycznym złotym młodzieńcem, ten drugi - przygarnięty przez rodzinę rzymianin - czuję się w Jerozolimie nie do końca na swoim miejscu. I wyrusza na wojnę. Kiedy wraca, sytuacja polityczna jest już gęsta i musi dokonać wyboru, który sprowokuje dramat brata i całej rodziny. Prawowity dziedzic zostaje galernikiem, a potem przemierza pół ówczesnego świata, żeby zemścić się na bracie.

W „Ben-Hurze” z lat 50-tych gwiazdą był Charlton Heston, w „Ben-Hurze” z roku 2016 wystąpiła gromadka mało znanych aktorów, liczących pewnie, że tak duża produkcja będzie ich przepustką do wielkiego, filmowego świata. No i cóż. Raczej nie będzie.CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!