Rozumiem, że „Solidarność” w MZK nie ma doświadczeń w organizacji wyborczych debat. Załóżmy również, że związkowcy kierowali się dobrą wolą i rzeczywiście chcieli gościć u siebie całą trójkę kandydatów. Jeśli tak było, to nie rozumiem, jak można było zaproszenie dla nich wysłać bez uprzedniego ustalenia ze sztabami kandydatów terminu debaty. Nie rozumiem też, jak zaproszenie można było wysłać zwykłą pocztą i pod niewłaściwy (bo urzędowy) adres, po czym nie zainteresować się, czy dotarło ono do adresatów.
Tłumaczenie szefa „Solidarności” w MZK, że nie miał numerów telefonów do kandydatów, brzmi tu dziecinnie i nieszczerze.
Efekt był taki, że debata zamieniła się w konferencję wyborczą jedynego przybyłego kandydata - traf(?) chciał, że z Bydgoskiej Prawicy. Jeśli taka była ukryta intencja organizatorów, to została bardzo kiepsko zamaskowana. Pozostałej dwójce kandydatów dała zaś łatwą wymówkę od konfrontacji na niewygodnym terenie.
