Zobacz wideo: Bydgoscy i toruńscy policjanci ścigali uciekającego kierowcę

Profesor Aleksander Nalaskowski, pedagog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, znany jest z tego, że głosi wyraziste poglądy, nie zawsze miłe uchu rektora toruńskiej uczelni. Jedną z wolnych wszechnic profesora jest Polskie Radio Pomorza i Kujaw, na którego antenie regularnie wygłasza swoje felietony.
Wysłuchałem niedawno jednego z nich. Profesor opowiadał o przesłanej mu do recenzji pracy doktorskiej, której autorka przeprowadziła ankietę wśród studentów, pytając ich między innymi o to, w jakim wieku zamierzają założyć rodzinę. Dominowały odpowiedzi, że w przedziale 27-30 lat i że planują tylko jedno dziecko (stwierdziło tak 70%). Na kolejne pytanie, o ulubione rozrywki, najczęstszą odpowiedzią było: zabawa. A ci, którzy wybrali studia humanistyczne, odpowiadali, że zrobili to dlatego, że na tego typu studiach jest najwięcej czasu wolnego.
Jako przedstawiciel pokolenia tzw. dziadersów (modne dziś słowo) mógłbym taki wyniki ankiety skwitować dziaderskim utyskiwaniem w stylu: - Ach, ta dzisiejsza młodzież…
Z drugiej strony, nawet jako dziaders zaskoczony jestem, że współczesny student czy studentka wciąż jeszcze przedział czasowy zainteresowania żeniaczką lub zamążpójściem widzą przed trzydziestką. Zważywszy że studia magisterskie kończy się najwcześniej około 24. roku życia, to na zabawę pozostaje raptem kilka lat.
Tak się składa, że profesora Nalaskowskiego dobrze pamiętam z czasów, gdy miał około 24 lat. Był na ostatnim roku studiów, podczas gdy ja dopiero studia zaczynałem. I wszędzie w Toruniu Olka Nalaskowskiego było pełno. Prowadził offowy studencki Teatr ALL, udzielał się także na innych, najczęściej kulturalnych forach. Słowem – bawił się na całego.
Nie ulega zatem wątpliwości, że i w latach siedemdziesiątych student lubił się bawić. Niektórzy robili to wyjątkowo długo. Mój serdeczny kolega z tamtych czasów przestudiował równe 10 lat. Nie w samej chęci zabawy tkwi zatem różnica, tylko w jej jakości. Olek Nalaskowski miał swój teatr, kolega, który przestudiował 10 lat, prowadził na UMK jeden z lepszych dyskusyjnych klubów filmowych w Polsce, jeszcze inny weteran studiów z tamtych czasów prowadził klub studencki i organizował znane nie tylko w regionie imprezy muzyczne.
Bydgoszcz wprawdzie nie miała wtedy uniwersytetu, lecz pod względem jakości kultury studenckiej nie ustępowała Toruniowi. Można się o tym przekonać, odwiedzając otwartą tydzień temu w Bibliotece Głównej UKW wystawę pt. „Kultura studencka. „Beanus” i inni. Co nam zostało z tamtych lat?”. Pokazano na niej pamiątki z najlepszych lat studenckiej zabawy – ale właśnie zabawy przez duże „Z”. Nie popijawy w pokoju w akademiku czy potupai w dyskotece. Choć oczywiście i w tamtych czasach piło się po pokojach i podskakiwało w dyskotekach.
Jako inteligent toruńskiego chowu, nie wybrałem się na wernisaż wystawy w bibliotece UKW, lecz oglądając potem zdjęcia z tej imprezy, bez trudu rozpoznawałem bydgoskie gwiazdy kultury studenckiej. Ich kariery nierzadko bowiem nie gasły wraz z opuszczeniem murów uczelni, lecz nabierały rozmachu. Jak było na przykład ze zrodzonym w klubie „Beanus” kabaretem „Klika” czy muzykiem Piotrem Salaberem.
Tak się składa, że prowadzę zajęcia ze studentami dziennikarstwa na UKW właśnie w gmachu biblioteki. Spytałem ich w tym tygodniu, czy wybrali się na wystawę poświęcona kulturze studenckiej, którą mają raptem piętro wyżej. Okazało się, że nikt na niej nie był, nikt nawet o niej nie słyszał…
Rozumiem, że dla współczesnego studenta „Beanus” czy kabaret „Klika” to prehistoria. Ciekaw jednak jestem, co to pokolenie pozostawi po sobie w uczelnianych archiwach. Obawiam się, że ma rację dziaders profesor Nalaskowski, który mówiąc o kulturze studenckiej, wtrąca zastrzeżenie: „jeśli ona w ogóle jeszcze istnieje”. Dziaders redaktor Reszka też takiego bytu nie dostrzega.