Cóż, kina zamknęła nam pandemia, jest więc okazja, żeby przyjrzeć się premierom największych netowych serwisów z filmami i serialami. I tak na tym największym, którego nazwy nie można wymawiać, żeby krypciochy nie było, mamy coś, na co w Polsce lud od dawna ostrzył sobie zębiska. „Podwójne morderstwo. Cisza białego miasta” to w końcu ekranizacja bardzo popularnego u nas hiszpańskiego kryminału Evy Garcii Saenz de Urturi. I co? I pewnie nie tylko ja mam paskudne poczucie, że ostrzyłem sobie zębiska bez sensu. Niby pomysł jest tu niezły, ale film zdecydowanie bardziej mnie wymęczył, niż wciągnął.
Tak więc przenosimy się do urokliwego miasta, Vitoria-Gasteiz, gdzie przed laty szalał morderca tyle okrutny, co dziwaczny, a ofiary znajdowano w ważnych dla historii regionu miejscach. Od 20 lat wydaje się jednak, że sprawa jest pozamiatana, a zły pan - z rodziny nobliwej zresztą - siedzi w kryminale. Aż tu wszystko zaczyna się od nowa. No i rusza śledztwo, które prowadzi dziarskie trio, połączone nie tylko zawodowymi więzami.
Na początku miałem wrażenie, że czeka mnie kryminał krajoznawczy, prezentujący atrakcje tej mniej znanej Hiszpanii, potem, że coś w rodzaju „Milczenia owiec”, bo zaczęły się pogwarki pana profilera z panem w więzieniu. A potem już nic mi się nie wydawało, bo wszystko zaczęło tak gonić na skróty, że trzeba było czepić się akcji, żeby gdzieś na kolejnym zakręcie nie stracić kontaktu z filmem. I niestety, przez tę galopadę skarlało tu wszystko. I mroczny nastrój, i portrety postaci, i hiszpański smaczek filmu. Nie czytałem książki, ale mam wrażenie, że jest raczej materiałem na solidny serial, w którym można by ją należycie wygrać.
Wciśnięcie jej w ramy klasycznej fabuły sprawia, że wszystko trzeszczy, bo w motywacje poszczególnych postaci musimy bardziej uwierzyć, niż je zrozumieć. Zastosowano tu zresztą znany z kryminałów patent, bo bardzo szybko dowiadujemy się, kto jest paskudnikiem dokonującym mordów. A w takiej sytuacji cały film powinien być nastawiony na motywacje właśnie. Dostajemy zaś raczej szkic, niż rzetelny rysunek. Emocje więc siadają.
Pozostają nam widoczki, klimacik zabytkowej krainy, parę ciekawych pomysłów, choćby na rozrysowanie postaci – bo mamy tu na przykład romans między wyraźnie starszą przełożoną i podwładnym. Ale przede wszystkim mamy zgrzytanie naostrzonych zębów, bo niestety tym razem trzeba było obejść się smakiem.
