[break]
Mężczyzna nerwowo zapala papierosa. Nad nim, na balkonie, ludowa kapela w składzie akordeon, perkusja i wokal próbuje przed występem. Repertuar: groch z kapustą. „Rota” przeplata się z „Marszem Gwardii Ludowej”, „Bogurodzica” z przyśpiewką „Umarł Maciek, umarł”. Dobrze to obrazuje chaos, jaki panuje w głowie prostego czytelnika popularnych gazet. Zdenerwowany młodzieniec to aktor Jan Sobolewski, który występuje tu jako… aktor Janek Sobolewski, prywatnie człowiek zafascynowany samobójstwami. Przeprowadzi śledztwo w sprawie przyczyn i okoliczności śmierci Andrzeja Leppera. Materiał dowodowy to kilkadziesiąt stron gazet, ułożonych w labirynt na scenie. Przez pierwsze 50 minut „Tu Wersalu nie będzie!” okaże się granym z pasją monodramem. Istotną częścią nauki roli było sprawne poruszania się po labiryncie i poprzez elektroniczną lupę odczytywanie oraz rzucanie na ekrany cytatów z artykułów.
Teatr Polski w Bydgoszczy. Ostatnia premiera sezonu
w Teatrze Polskim pierwotnie wydawała się wydarzeniem jedynie z tych powodu tematu i tego, że spektakl wyreżyserował Libańczyk. Teraz wiemy, że jest to wyśmienity punkt wyjścia do istotnych przemyśleń. Pomysł był prosty: zestawiono artykuły, w których Lepper i jego kariera przedstawione zostały w najróżniejszy, nierzadko sensacyjny bądź obraźliwy sposób. Bez liku krążyło też spekulacji i pseudodowodów na to, że Lepper - do wyboru - popełnił samobójstwo, został zamordowany czy nawet że jego śmierć była mistyfikacją. Na tym tle Janek Sobolewski, detektyw amator, stawia jeszcze jedną hipotezę: Andrzeja Leppera zabiły prostytutki przebrane za pielęgniarki. Absurd? Nie większy niż inne spekulacje, które publikowano w gazetach.
Premiera „Tu Wersalu nie będzie!” też miała swoją iście bulwarówkową dramaturgię. Zjechało na nią z całej Polski około trzydziestu aktywistów Samoobrony, współpracowników Andrzeja Leppera. Panowie w charakterystycznych krawatach w biało-czerwone pasy, jedna z pań w szaliku w identyczny wzór. W drugiej części spektaklu pewien działacz został niespodziewanie… aktorem.
Stało się to wtedy, gdy z widowni przemówiła siedząca tam od początku przedstawienia Małgorzata Trofimiuk. Ucharakteryzowana na prowincjonalną elegantkę wygłaszała monolog działaczki Samoobrony, która zafascynowana Lepperem zaczęła udzielać się na strajkach, potem w polityce, by wreszcie trafić do Sejmu. Robiła to tak sugestywnie, że słuchający jej widz najpierw półgłosem wypytywał kolegę: „Czy ta kobitka aby nie jest od Hojarskiej”, a potem wszedł z nią w głośną dyskusję. Dopiero po kilkunastu minutach, gdy Małgorzata Trofimiuk wyszła na scenę, rozemocjonowany widz zorientował się, że nie rozmawiał z partyjną koleżanką, tylko aktorką. „Ale na rolnictwie rzeczywiście się znała” - usprawiedliwiał się z wpadki przed kolegą.
Po spektaklu
uciąłem sobie pogawędkę z kilkoma działaczami Samoobrony. Sympatyczni ludzie, nadal ciepło wspominający swego lidera i jak jeden mąż przekonani, że padł ofiarą zabójstwa. Sztuka im się podobała.