Jak jeden płacze, to drugi skacze – mawiał mój kolega, namiętny badacz natury Polaków-szaraków. Ten drugi skacze z radości oczywiście, bo w końcu nic tak nie cieszy, jak to, że bliźni ma pod górkę. Ale jak na to powiedzonko kolegi mego spojrzeć szerzej, a nawet z rozmachem, to wyjdzie mądrość prawie głęboka. Każdy ekonomista-amator wie przecież, że jak gdzieś ktoś traci, to ktoś inny zarabia. Tyle że w pandemii niekoniecznie.
Bo cóż, weźmy taką naukę zdalną, która – jak czarował dni temu parę minister Czarnek - ma zacząć zanikać. Temat rusza każdego, bo każdy ma w szkole albo dzieci, albo pocioty, albo chociaż tę żonę nauczycielkę. Kiedyś już się zresztą nauce zdalnej przyglądałem – i po roku z żalem gorzkim stwierdzam, że ani jej efekty zbytnio się nie zmieniły, choć idzie ona bardziej rutynowo, więc sprawniej, ani ja zdania nie zmieniłem, choć bym chciał. Bo chociaż dzielne armie nauczycieli i rodziców ten system pracy kosztuje masę wysiłku i stresu, to dalej jest nieefektywny, demotywujący, zmuszający do obniżania kryteriów. A do tego funduje dziatwie darmowe lekcje cwaniactwa i pogrywania sobie ze światem, co na nasze nieszczęście dziatwa poniesie w dorosłość. Krótko mówiąc - koszty, które zapłacimy za zamknięcie dzieci przez tyle czasu w chałupach, będą kosmiczne. I to, że pewien procent małoletnich lepiej odnalazł się w takich okolicznościach nauczania, niż w piekiełku szkoły zwykłej, to pociecha marna.
Problem w tym, że właściwie to nie ma tu winnych, bo te koszty ponieść musieliśmy. I dlatego panu ministrowi czarującemu kibicuję, choć w to czarowanie o powrocie do szkół rychłym wierzę średnio.
No a co z tym płakaniem i skakaniem? Jak są koszty, to są i zyski, więc na takim nauczaniu też ktoś korzysta. I nie chodzi mi tu wcale o uczniów, którym to zdalność pozwoliła zastąpić tróje piątkami. Rozkwitają jak te kwiatuszki na wiosnę dostawcy internetu i handlarze kompami. Zarabiają serwisy streamingowe i fabryki gier, bo w końcu dziatwa musi coś w czasie zdalności robić. Rośnie nam pięknie branża korepetycji – i choć w sezonie przedegzaminacyjnym zawsze rosła, to jednak nigdy aż tak tłuściutko. Biznes życia robią opiekunowie dzieci, zarabiają psychologowie czy psychiatrzy dziecięcy, których brakuje, a popyt na nich z powodu izolacji małoletnich śmiga. I pewnie mógłbym tak wyliczać i wyliczać.
Tyle, że w pandemii nic nie jest takie proste. Bo ci wszyscy ludzie, co to teraz zyskują na zdalnym nauczaniu, też zwykle mają dzieci. I ostatecznie jego efekty ich też zabolą. Solidnie.
