Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"W ciągu roku przytuliłam więcej ludzi niż przez całe swoje życie". Justyna Gotowicz z Bydgoszczy o transporcie darów na Ukrainę

Jarosław Więcławski
Jarosław Więcławski
– Nikt nie był w stanie przygotować nas na to, co zobaczymy – uważa Justyna Gotowicz.
– Nikt nie był w stanie przygotować nas na to, co zobaczymy – uważa Justyna Gotowicz. Justyna Gotowicz
Trzynaście transportów, 77 000 zł wydanych na paliwo i 88 000 pokonanych kilometrów. Choć te liczby robią wrażenie, nie oddadzą tego, co wolontariusze z Bydgoszczy widzieli, gdy przekraczali granicę polsko-ukraińską.

W piątek, 17 marca, Justyna Gotowicz po raz czternasty ruszy z pomocą na Ukrainę. Decyzję o takiej formie wsparcia podjęła trzy dni po wybuchu wojny. Po ośmiu siedziała w samochodzie z pierwszymi darami dla Ukraińców.

– To był bardzo trudny wyjazd. Spędziliśmy całą noc i przedpołudnie na granicy po ukraińskiej stronie. Dogrzewaliśmy i karmiliśmy mamy oraz ich dzieci. Pamiętam, gdy o 2 w nocy puszczaliśmy dla najmłodszych bańki mydlane, tylko po to, aby choć na chwilę się uśmiechnęły – wspomina Justyna Gotowicz, wolontariuszka z Bydgoszczy.

Najmłodsze dzieci miały dwa, może trzy miesiące. Kobiety, które chciały wydostać się z Ukrainy stały po kilkanaście godzin w mrozie, bez dostępu do toalety, jedzenia czy picia. Ze sobą zazwyczaj miały tylko dokumenty, czasem spakowane do worków na śmieci. Tylko nieliczne zabrały wózki. Opuszczając swój dom miały chwilę, aby zastanowić się, co zabrać – dodatkowy worek z ubraniami, a może psa, kota czy klatkę z ptakiem.

– Chłopiec, który siedział u mnie w samochodzie powiedział – „mam jutro urodziny, ale mama powiedziała, że w tym roku nie będę ich obchodził, że w przyszłym zrobimy piękne” – opowiada Justyna Gotowicz. Wszędzie było słychać szczekanie psów, płacz i słowa dzieci, które jak mantrę powtarzały po ukraińsku, że chcą jechać do domu. Pierwsze wyjazdy organizowane było spontanicznie, „na dziko”. Wolontariusze pomagali do tego stopnia, że w drodze powrotnej orientowali się, że nie mają nic do picia, jedzenia czy zostawili na miejscu swoje powerbanki.

Pomoc na zamówienie

– Organizacja teraz jest zupełnie inna, ale musieliśmy nabrać doświadczenia. Dbamy o to, żeby podstawy naszego komfortu i bezpieczeństwa były spełnione – zapewnia wolontariuszka. Najpierw trafili na granicę, potem dotarli do Lwowa, a kolejne wyjazdy organizowali do obwodu mikołajowskiego. Obecna wyprawa ma dotrzeć do Bachmutu.

Wolontariuszom zależy, aby dostarczyć sprzęt (m.in. łóżka polowe) do szpitali w Żytomierzu i Kramatorsku. Zbierany w ostatnim czasie towar ma pomóc również polskim służbom medycznym, które działają na froncie. Wszystkie organizowane dotychczas transporty miały „motyw przewodni” – wieziono m.in. elektronarzędzia czy sprzęt potrzebny wojsku. Justyna Gotowicz ma nadzieję, że kolejne transporty, które niestety wciąż będą konieczne, skupią się właśnie na środkach medycznych. Zbiórkę można wesprzeć pod tym adresem: https://zrzutka.pl/r3cwvk.

Obrazki z telewizji nie oddają tego, co wolontariusze widzą na miejscu. – Nikt nie był w stanie nas na to przygotować. W rozwalonych budynkach, które widzimy jest jeszcze resztka ludzkiego życia – zniszczony ekspres, czajnik czy zabawki. Na gruzach biegają psy, szukając właścicieli, którzy – oby – trafili do szpitali – przekazuje.

– Cierpnie ludzkie wypisane jest na ich twarzach. Byliśmy w miejscach, gdzie kilkanaście godzin temu wybuchła rakieta. Pomoc materialna jest ważna, ale nie tylko ona. W ciągu roku przytuliłam więcej ludzi niż przez całe swoje życie – dodaje.

Chęci wciąż są

Wyjazdy są niebezpieczne, bo to poruszanie się po terenach, na które w każdej chwili mogą spaść rakiety, ale wolontariusze nie chcą się na tym skupiać. – W swoim życiu zawodowym podpisałam wiele fantastycznych kontraktów. Zwiedziłam pół świata, ale nigdy wcześniej nic nie dało mi takiej satysfakcji jak uśmiech dziecka, kiedy przekazujemy im zabawki lub uśmiech żołnierzy, gdy dojeżdżamy z agregatem. To nadaje sens życiu, bo widzimy, że nasza pomoc jest realna – zauważa Justyna Gotowicz.

Wolontariusze, w tym Jakub Hartung Wójciak i Paweł Wysocki, którzy również przekraczają wschodnią granicę, w drodze powrotnej często ewakuują kobiety z dziećmi. Działają oddolnie w ramach grupy Bydgoszcz pomaga Ukrainie. Dużym wsparciem jest fundacja Diversity. – Najmłodsza uchodźczyni, która z nami jechała miała 2 miesiące. Ewakuowaliśmy mamę, która przewoziła do Polski prochy syna. Tych sytuacji było dziesiątki. Nie ma takiej osoby, której bym nie pamiętała z transportu: imienia, jej historii. Z wieloma mam kontakt do dziś – zapewnia wolontariuszka.

– Pamiętajmy – my jesteśmy łącznikami między pomagającymi (osobami prywatnymi, firmami), a tymi, którzy potrzebują pomocy. To tylko transport. Cała reszta to robota ludzi, tych, co przynoszą paczkę plastrów i tych z paletą, bo każdy pomaga na skalę swoich możliwości. Czternasty, największy transport dowodzi, że choć jesteśmy zmęczeni, to Polacy wciąż chcą pomagać – stwierdza Justyna Gotowicz.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera