W Krakowie od 1 września w ogóle już nie można ogrzewać domów węglem i drewnem. Zakazano też używania kominków, a nawet stacjonarnych grilli, wędzarni, suszarni czy – z pewnymi wyjątkami – wykorzystywania paliw stałych w gastronomii.
Krakowian nie bez powodu przed wiekami przezwano „centusiami”. O uszy obiło mi się też bardziej współczesne powiedzonko: „Jaka jest najprostsza technologia wytwarzania drutu miedzianego? Rzucić monetę pomiędzy krakowiaka i poznaniaka”. Mimo to kiedy w ubiegłym miesiącu przez kilka dni kręciłem się po Krakowie i rozmawiałem z jego mieszkańcami, to nigdzie nie usłyszałem utyskiwania z powodu nowego prawa. Owszem, narzekano, lecz przede wszystkim na głęboko wchodzącą w osiedla mieszkaniowe na obrzeżu starówki strefę płatnego parkowania, w której stawki mają wzrosnąć.
Pod Wawelem rzeczywiście dokonano epokowego przełomu, podczas gdy u nas w ochronie powietrza coś ledwie drgnęło
Dlaczego szanujący pieniądz krakusi nie narzekają na wydatki związane z wymianą pieców? Bo w większości ten problem mają za sobą. Przez ostatnie sześć lat władze Krakowa hojnie dofinansowywały likwidację pieców na węgiel, przeznaczając na to nawet ponad 100 mln złotych rocznie.W efekcie do 1 września 2019 znikło takich pieców prawie 30 tysięcy; pozostało, z różnych powodów (np. w budynkach przeznaczonych do wyburzenia), jedynie 4 tysiące.
Radykalnych rozwiązań próżno natomiast szukać w uchwale antysmogowej dla Kujawsko-Pomorskiego. Zapis o zakazie palenia mułem węglowym i tzw. flotem jest czysto teoretyczny, bo tym towarem handluje się jedynie na zapleczu kopalń. Nie sądzę też, by wielu moich sąsiadów wrzucało do pieca węgiel brunatny. Mam doświadczenia z tym opałem sprzed trzech lat. Sprzedawany w dużym markecie budowlanym jako ekogroszek, dobrze prezentował się tylko na półce. W piecu natomiast albo gasł, albo spalał się w ekspresowym tempie. Z kolei zakaz opalania się drewnem o wilgotności większej niż 20 proc. jest może słuszny, ale i trudny do egzekwowania. Nie wyobrażam sobie, by straż miejska, w Bydgoszczy ponoć już wyposażona w higrografy, była w stanie regularnie sprawdzać wilgotność drewna. Tak naprawdę jedynie zakaz zasypywania pieców miałem może przynieść bardziej wymierne skutki. Inne rozwiązania antysmogowe na Kujawach i Pomorzu będą wprowadzone dopiero za parę lat. Całkowitego zakazu używania pieców węglowych nie zaplanowano w ogóle.
Myślę więc, że Bydgoszcz, mająca ze smogiem poważny problem, powinna zafundować mieszkańcom własny, miejski program likwidacji pieców w znacznie szybszym tempie. Skoro udało się go zrealizować w Krakowie w ciągu sześciu lat, to dlaczego nie miałoby się to udać w mieście przeszło dwukrotnie mniejszym?
