Mieszkaniec ul. Węgierskiej musiał wynająć adwokata, by jego auto wróciło na miejsce. Konkretnie do zatoki parkingowej, skąd zabrała je straż miejska.
Zrobiła to bezprawnie, bo w ulicznych zatokach nie obowiązują przepisy ruchu drogowego i kto jak kto, ale strażnik powinien to wiedzieć.
Właściciel auta próbował to municypalnym uświadomić, ale jego argumenty do nich nie trafiały. Dano mu odczuć, że strażnik zawsze ma rację. Nawet wtedy, gdy pobłądzi, przełożony stanie za nim murem. Będzie twierdził, że czarne to białe i odwrotnie. Właściciel „aresztowanego” auta srogo tego doświadczył. Trafił do Adama Dudziaka, ówczesnego naczelnika wydziału dzielnic straży, a dziś zastępcy komendanta bydgoskich municypalnych, od którego usłyszał, że jego daihatsu to wrak, a odholowanie go na płatny parking było słuszne.
<!** reklama>
Mijały miesiące pisania bezskutecznych skarg. Rachunek za przechowywanie auta urósł do kilku tysięcy złotych. Dopiero wynajęcie adwokata, który udowodnił straży miejskiej błąd i zagroził pozwem o odszkodowanie, spowodowało, że Dudziak zmienił decyzję.
- Kazał przewoźnikowi i zarazem właścicielowi parkingu odholować auto do zatoki, z której je zabrano. Nadużył swoich uprawnień, bo zgodę na wydanie samochodu powinien wydać dyrektor wydziału uprawnień komunikacyjnych, a nie Adam Dudziak - wytykają mu szeregowi strażnicy. Twierdzą, że właściciel parkingu poniósł finansową stratę, bo nikt mu za holowanie i kilkumiesięczne przechowywanie auta nie zapłacił. Przypominają, że wcześniej kosztami parkowania niesłusznie zabranego auta obciążano straż miejską, a ta poniesione koszty pokrywała z kieszeni tego, kto błędną decyzję wydał.
- Pan Dudziak załatwił sprawę po cichu, bez wystawiania faktur i nie poniósł za to konsekwencji. Wręcz przeciwnie. Nie tylko nic mu nie ubyło z portfela, ale nawet awansował na zastępcę komendanta straży miejskiej. Odpowiada teraz za przestrzeganie i egzekwowanie prawa w całym mieście. Czy to uczciwe? - pytają.
- Występowałem w interesie strażnika, który popełnił błąd. Na szkicu sytuacyjnym wyglądało to tak, jakby parking, z którego usunięto auto, był częścią drogi publicznej - wyjaśnia Adam Dudziak. Dlaczego opierał się na szkicu, a nie na wizji lokalnej? - Wizja wskazywała, że jest to droga z zatoką parkingową, ale po otrzymaniu dokumentów z zarządu dróg i po konsultacji z naszym prawnikiem ustaliliśmy, że to stanowi jeden pas drogowy - twierdzi. Przyznaje, że wyjaśnianie sprawy trwało kilka miesięcy i dopiero po spotkaniu z adwokatem właściciela auta, straż przyznała się do błędu. Zarzut, że sprawę załatwił po cichu, a finansowe konsekwencje jego błędu poniósł właściciel parkingu, Dudziak tak komentuje: - To prywatny przedsiębiorca. Odstawił pojazd w miejsce, z którego go zabrał i nie domagał się zapłaty.
- A gdyby wystawił straży kilkutysięczny rachunek za parkowanie? - pytamy. - To uderzyłbym się w pierś i powiedział, że muszę ponieść konsekwencje - odpowiada. Strażnicy twierdzą, że było w tej sprawie postępowanie wyjaśniające. - To był schyłek władzy komendanta Kaszubowskiego, a Dudziak był jego ulubieńcem, więc nie zrobiono mu krzywdy - sugerują. Uważają, że zamiecenie sprawy pod dywan dało naczelnikowi szansę na awans. - Oceniano mnie po wynikach pracy, a nie po uśmiechu. Startowałem w konkursie na komendanta straży i nie najgorzej wypadłem, a to, że obecny komendant powierzył mi funkcję zastępcy, też o czymś świadczy - broni się Adam Dudziak.