Przez pierwszych parę miesięcy mijanek można było sądzić, że ceny tak szybko i mocno się odbiły, że urzędnicy nie nadążyli za nimi. Gdy jednak mijanki przytrafiają się regularnie od paru lat, to gdzie indziej pies musi być pogrzebany. Rozwiązanie tej zagadki podsunął mi artykuł w „Expressie”, w którym rzeczniczki urzędu marszałkowskiego i miejskiego w Bydgoszczy zgodnie narzekają na brak fachowej kadry na rynku pracy. Doświadczeni i wyuczeni do urzędów się nie garną, bo nie odpowiadają im zarobki. Zatrudnia się zatem młodych, bez przygotowania, licząc na to, że będą się uczyć chętnie i szybko. Ale jak takich kandydatów się znajdzie, zatrudni i wyszkoli, to ci świeżo upieczeni fachowcy obrastają w piórka i żądają podwyżek. I jak ich nie dostaną, to odchodzą… Błędne koło i zarazem kwadratura koła.
Koła zaś kierują nas w stronę najnowszej mijanki cenowych propozycji i oczekiwań. Dwa tygodnie temu miejscy drogowcy otworzyli oferty w przetargu na budowę dwóch ścieżek rowerowych: wzdłuż ulic Kruszwickiej i Focha. Nie będę czytelników męczył pełną buchalterią. Powiem tyle, że w wypadku Kruszwickiej kwota, którą przygotowało miasto, stanowiła 75 proc. ceny wpisanej w ofertę przez tańszego oferenta i 69 proc. ceny droższego oferenta. Jeszcze większa mijanka wystąpiła w przetargu na ścieżkę przy ul. Focha. W tym wypadku kwota przygotowana przez miasto stanowiła 40 proc. ceny tańszego oferenta i 38 proc. ceny droższego.
Zakładam, że firmy budowlane nie stają do przetargów dla zabawy, a wpisywanych w ofertę cen nie biorą z sufitu. Jeśli zatem - jak w przypadku ścieżki przy Focha - obie oferty okazują się ponad dwa razy droższe od maksymalnej kwoty przewidzianej przez miasto, to sorry Batory - ośmieszają się fachowcy inwestora, przygotowując oderwaną od życia kalkulację.
Nie wiadomo zatem, czy i kiedy inwestor oraz wykonawca ścieżek rowerowych w centrum Bydgoszczy spotkają się po drodze. Nie przeszkadza to jednak snuć ambitnych planów dalszej „roweryzacji” miasta. Niedawno na przykład rozeszła się wieść, że obok zwykłych bicykli udostępnianych w ramach Bydgoskiego Roweru Aglomeracyjnego, w mieście także wypożyczać będzie można rowery cargo, czyli rowerowe bagażówki. Nie wiem wprawdzie, jak długie i szerokie cargo będą sobie torowały drogę, nie zagrażając przechodniom i nie stając się ofiarami kierowców aut. Wiem natomiast, że przed wypożyczeniem takiego wehikułu zastanowię się trzy razy. Dlatego że rozważane pod kątem zakupu modele ceną oscylują pomiędzy… 10 tys. i 20 tys. zł. Będą zatem droższe niż, jak sądzę, przynajmniej połowa samochodów kręcących się po bydgoskich ulicach. Wypożyczę takie cudo, nie daj Boże uszkodzę i każą mi płacić jak za zboże? Owszem, chcę być eko, ale chyba nie za taką cenę.
