Zobacz wideo: Abonament RTV - pojawiły się nowe zasady i... zapłacimy więcej
„Zupa nic” - premiera kinowa - to film niby klasyczny do bólu, bez udziwnień i wygibasów, a jednak niebanalny. Po pierwsze dlatego, że każde pokolenie obejrzy go inaczej. Dla jednych będzie to nostalgiczny obrazek świetnie odtworzonego świata lat 80-tych, ci, którzy w nostalgię się nie zanurzą, zobaczą portret rodziny we wnętrzu, a inni przypowieść o tym, co w relacjach z bliźnimi jest najważniejsze, albo historię o damsko-męskiej wojnie i trwającej już wtedy społecznej zmianie ról.
No a po drugie ta niezwykłość wynika z samej konstrukcji. Bo „Zupa nic” ma fabułę, ale taką, która nieprzesadnie osadzona jest na opowiadanej historii - to garść cudnych opowiastek z przeciętnego roku przeciętnej rodziny, układających się w portret życia w PRL, choć bez tegoż portretu analizy... A mimo to wchodzimy w tę historię mocno i trudno się na koniec z rodziną Makowskich rozstać. Choć przecież to żadna niezwykła rodzina. W małym PRL-owskim mieszkaniu żyje sobie tata inteligent pracujący z żoną pielęgniarką, ich dwie córy, no i babcia, co to niespecjalnie tatę poważa, ale pomoże jak trzeba. Ale jest i sąsiad Mietek, i sąsiadka, co to na same Węgry jeździ z towarem, i cwany szwagier, który się do partii zapisał i z siostrą z „Solidarności” się wykłóca. A my oglądamy obrazki z ich zwykłego życia, czyli świat, który zaginął.
Bohaterowie żyją bowiem w gospodarce niedoboru i politycznej opresji, do tego bez większej nadziei na zmianę, więc jakoś muszą się w tym życiu odnaleźć. Tworzą własne rytuały i sposoby przetrwania, napędzają się specyficznymi marzeniami, ale i paradoksalnie wytwarzają więzi społeczne, choćby sąsiedzkie, które dzisiaj zaniknęły. Żyją znacznie wolniej niż obecnie, ale czy mniej intensywnie? Może nawet bardziej, bo skazani są na minimalizm - a to radość z małych rzeczy może być naprawdę wielka.
Ten obraz zaginionych emocji to duży plus tego filmu, ale nie jedyny. W czasach, kiedy bujamy się między mydlanym aktorstwem komedii romantycznych, a kabaretowymi przeginkami, dostaliśmy urocze role pani Preis, pana Woronowicza czy pana Bluszcza. W kapitalnej formie jest Ewa Wiśniewska w roli babci. Kiedy wkracza na ekran, to jest najważniejszą babcią nie tylko tego M3, ale i świata. W końcu to też dzięki zaradności takich babć czasami w tym niefajnym kraju robiło się całkiem fajnie.
