Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Premiera Netflix: “Życie przed sobą” - czyli wielki powrót Sophii Loren w niezłej odtrutce na pandemię

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Jasne, sami jesteśmy kowalami losu naszego. Tak przynajmniej nauczają ci, którym powiodło się cudnie. Problem w tym, że jak się do tej dorosłości startuje z zaciągniętym hamulcem i kulą u nogi, to jakoś trudno w tego kowala uwierzyć... Ot, choćby kiedy pozbawieni jesteśmy elementarnego poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji. Jak wczesny nastolatek Momo, bohater “Życia przed sobą”. Smacznej opowieści, która w czasach pandemii ma szczególny smak.

To zresztą w ogóle cudeńko i dobrze, że Netflix się nad nim pochylił, bo dzięki temu film ma szansę trafić do widzów świata całego. Bo choć nie jest to mistrzostwo świata, ani nawet Europy, to jednak dostajemy kino z ciekawej szuflady, do tego wyposażone w bonus niebywały. Jedną z dwóch głównych ról odgrywa tu bowiem pani Sophia Loren. Dawno nieoglądana w dużym kinie, 86-letnia. I grająca tak, że nikt nie ma wątpliwości, dlaczego była heroiną światowego kina przez kilka dekad.

Tak więc przenosimy się do włoskiego miasta nad morzem, pełnego przybyszów z różnych części kosmosu. Małym Senegalczykiem opiekuje się miejscowy lekarz – ale średnio radzi sobie z chłopakiem. Prosi o pomoc madame Rosę, starą Żydówkę i byłą panią obyczajów lekkich, która przygarnia różne dzieciaki. Momo ląduje w specyficznym środowisku. Każdy jest tu trochę nie u siebie, każdy ma inny traumy, ale i inne nadzieje. Początkowo relacja Rosy i Momo rozwija się kiepsko. Senegalczyk zaczyna nawet oszałamiającą karierę jako diler narkotyków. Do tego Rosa ma coraz poważniejszą demencję.

Co na plus? Oczywiście budowa relacji wzajemnych dwojga ludzi, którzy niby mają podobny bagaż – społeczne odepchnięcie, pętające nogi i głowę poczucie bycia nikomu niepotrzebnym – ale przecież funkcjonują w różnych światach. Rosa przeżyła Auschwitz, dla Momo to słowo nie znaczy nic. Z czasem jednak oboje dostrzegają, że w tym dzikim świecie mogą na sobie polegać. A to jest ważne i dla Rosy, i dla Momo. Bo on jest w tym momencie życia, w którym wybiera się drogę, a jeden mały kroczek decyduje, że niektóre drzwi się zamykają. Że to dzieciak? Tacy chłopcy muszą decydować wcześniej, bez komfortu przedłużonego dzieciństwa... Mocne jest też aktorstwo, nie tylko pani Sophii, ale też małego Ibrahima Gueye. Kiedy zasuwa uchachany od ucha do ucha rowerem, to czujemy, jak cieszy się z nim cały świat.

A co zgrzyta? Film jest bardzo przewidywalny i to nie tylko dlatego, że jest ekranizacją książki Romaina Gary’ego. Po prostu od razu możemy sobie naszkicować rozwój związku chłopca i Rosy, bo znamy logikę takich opowieści... Do tego pewne wybory Momo wydają się za prosto podane. Nie ma tu też jakiejś przesadnej głębi, w końcu refleksja o tym, że przyszłość istnieje i może być piękna, jeśli uda nam się przekuć traumy w siłę, zbyt odkrywcza nie jest…

Ale może w takich nieodkrywczych prawdach tkwi siła? „Życie przed sobą” to na pewno kopalnia wzruszeń. I świetna odtrutka, na mroki pandemii.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty