“American Woman” to portret kobiety, której życie pewnie mogło ułożyć się znacznie sympatyczniej, bo nie była skazana już na starcie na doły i wykopki. A może nie mogło? Kobiety, która na początku nieźle nas irytuje, w końcu to taki model życia, który świętego doprowadziłby do łez – nie te aspiracje, nie te pomysły, nie te pretensje... Ale potem, z każdym rokiem – bo oglądamy zapasy z życiem naszej heroiny w ciągu lat kilkunastu – dojrzewamy razem z nią. I w końcu, jak to czasami w zręcznie zmajstrowanym kinie bywa, naprawdę trudno nam się z nią rozstać.
“American Woman” to kolejny premierowy smakołyk, jaki można złowić na różnych netfliksach i hbo. Bo smędzenie niedowiarków, że poza serialami i kinowymi hiciorami, mamy tam filmową lipę, to bzdury wierutne.
Tym razem główną bohaterkę poznajemy jako babcię bardzo młodą i bardzo pogubioną. Niewiele w życiu za nią, niewiele przed nią. Za jedyną broń uważa własną atrakcyjność, która - jak wiadomo - więdnie szybciej niż się każdemu wydaje. Niczego zawodowo nie osiągnęła, bo młodziutko została matką, tak jak i jej córka nastolatka, bo pewne modele życia powielają się do bólu. Ale pewnego dnia córka znika, a babcia zostaje sama z wnukiem. I rodziną w domu naprzeciwko. No a potem oglądamy naszą bohaterkę przez następne lata. Oglądamy jej kolejnych, coraz marniejszych amantów, ale i walkę o to, żeby tego jednego jedynego życia nie zepsuć sobie do końca. Oglądamy jak dojrzewa, jak przeżywa utratę córki, jak radzi sobie z sukcesami i jak znosi kopniaki od losu.
A przy okazji dostajemy kapitalny portret klasy pracującej. Broń Boże żadnej patologii – to raczej świat ludzi ciężko tyrających na chleb, zawieszonych między aspirowaniem do klasy średniej i stoczeniem się do klas najniższych. Budujących małe społeczności i starających się o to, żeby dzieciaki miały lepiej niż oni. Jasne – popełniają błędy, szukają winnych nie tam, gdzie trzeba, ale bywają też rozczulający, choćby w swojej rodzinności. Bardzo smaczne jest w tym filmie to, że nie podkręcono go przesadnie, a w końcu w kinie podkręca się wiele rzeczy chętnie i mocno, bo taka jego natura. A tu jak zdrady, to zwyczajne, jak ludzie, to banalnie źli i banalnie dobrzy.
Do tego “American Woman” to solidna filmowa robota, z uroczymi, kameralnymi kadrami. Pewnie ten film nie byłby tak mocny, gdyby nie Siena Miller w głównej roli. Ale myślę, że w przyszłości Siena Miller nie byłaby taka mocna, gdyby nie ten film.
