Pani Majka mieszka w bloku spółdzielczym, należącym do „Budowlanych”. Sąsiedni blok natomiast wybił się na niepodległość i jego mieszkańcy założyli wspólnotę.
Bliższa ciału koszula. Wspólnota mieszkaniowa okazała się bardziej operatywna niż administracja spółdzielni, dla której blok przy Kaliskiej jest małym kafelkiem w mozaice interesów. Wspólnotowcy wydzierżawili od miasta grunty pomiędzy swoim blokiem na Lelewela i spółdzielczym blokiem na Kaliskiej. Zajęli też kilkanaście miejsc parkingowych przed oknami spółdzielców i zdobycz obstawili tablicami z zakazem parkowania dla tych, którzy do wspólnoty nie należą.
Tak to pani Majka straciła jedyne bezpieczne i względnie dostępne miejsce dla swej corsy w pobliżu domu. Kto zaś zna trochę Leśne, orientuje się, że poszukiwanie tam miejsca dla auta, nawet tak małego, jak corsa, przypomina szukanie igły w stogu siana. A zmiany właśnościowe przed jej blokiem czkawką odbiły się także pieszym. Zdesperowani spółdzielcy zaczęli parkować częściowo na dróżce dojazdowej, częściowo na wąskim chodniku naprzeciw miejsc parkingowych, wypychając piechurów, w tym matki z dziećmi w wózkach, na środek jezdni.
Od czasu mojej płomiennej pisaniny na ten temat minęło osiem miesięcy. Przed paroma dniami zadzwoniłem do pani Majki z pytaniem, czy coś się zmieniło. - Gdzież tam! - usłyszałem w odpowiedzi. - Zaraz po artykule widziałam, jak jacyś ludzie, jakby komisja, chodzili wokół znaków zakazu i o czymś dyskutowali. Potem poszli sobie i wszystko zostało po staremu...
Temat zamykania parkingów i wszystkiego co się da wokół bloków przypomniał mi się po lekturze „Expressowej” interwencji na prośbę mieszkańców z ul. Skłodowskiej-Curie. Tam sytuacja jest wyjątkowa. Ludzie zwrócili się do nas o pomoc, niezadowoleni z planów swej spółdzielni. Nie chcą, by „Zjednoczeni” ogrodzili parkingi i ustawili szlabany od strony ulicy. Powód? „Obawiamy się o bezpieczeństwo, na przykład o dojazd karetki pogotowia oraz o to, że nasi znajomi nie będą mieli gdzie zostawić swoich aut” - argumentują spółdzielcy.
Słowa te są dla mnie dowodem, że coś zmienia się w naszej mentalności. Pamiętam, jak zaczęła się moda na zamykanie pięter w blokach. Tuż przy schodach pojawiały się kraty, często odcinające też dostęp do windy. Miało to chronić przed złodziejami i dawało kilka metrów kwadratowych dodatkowej powierzchni do zagospodarowania. Ludzie za kratami byli głusi na tłumaczenia, że w razie pożaru krata na korytarzu może ich samych zamknąć w śmiertelnej pułapce.
Później, jakieś kilka lat temu, głośno zrobiło się o osiedlu na końcu Wyżyn, na którym metalowe płoty stanęły w poprzek wyasfaltowanych ścieżek spacerowych. Wkrótce cała ta okolica zamieniła się w jedno wielkie zoo z dwumetrowej wysokości (na tyle pozwala prawo) kratami, grodzącymi poszczególne wybiegi przed blokami.
Reakcja mieszkańców ze Skłodowskiej-Curie daje nadzieję, że rozsądek wygrywa ze zwierzęcym instynktem znaczenia terytorium.
Dni wolne 2019 - kiedy wziąć wolne, żeby było ich jak najwięcej?