Pomysł, jak to u myślicieli formatu Izaaka Newtona, zrodził się przypadkiem. Po latach zepsuł mi się odkurzacz marki Zelmer. A że był to egzemplarz wyprodukowany jeszcze za polskiego, nie chińskiego zarządu fabryki, postanowiłem poszukać równie rzadkiego i cennego zarazem obiektu: punktu naprawy sprzętu AGD.
Odnalazłem takowy opodal ronda Skrzetuskiego, po czym zapuściłem się w dzielnicę, niezrażony witającymi mnie na blokach graffiti: „Witaj w krainie, gdzie obcy ginie” i „Trzymaj język za zębami”. Przyznaję, że trzymać język za zębami jest mi bardzo trudno, ale jeszcze trudniej w poniedziałkowe południe znaleźć w tej części Skrzetuska piędź ziemi do zaparkowania, by nie tarabanić się z odkurzaczem przez pół miasta.
Tę piędź znalazłem wreszcie przy płocie śmietnika. Załatwiwszy zaś swoją sprawę w punkcie naprawy, wpadłem na pomysł, by sprawdzić, czy i co zmieniło się w tej okolicy w trzy tygodnie po pojawieniu się tam nowej wschodniej rubieży strefy płatnego parkowania. Niewielki prostokąt, ograniczony ulicami Skłodowskiej-Curie, Wyszyńskiego, Jagiellońską i Pestalozziego w połączeniu z Łużycką stał się teraz na Skrzetusku czymś w rodzaju Hongkongu - parkingową strefą wolności od opłat. I podobnie jak Hongkong, jest to enklawa wolności pozornej. Na wąskich dojazdach do bloków przy Skłodowskiej-Curie sporo terenu jest wygrodzone przez wspólnoty mieszkaniowe. Sporo też wolnego miejsca zajmują szeregi murowanych garaży przy uliczkach, blokujących miejsce i wewnątrz, i na podjazdach przed garażowymi klockami.
Wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmienia się, gdy dotrzemy do Pestalozziego i Łużyckiej. Stojące samochody znikają, miejsc parkingowych pod dostatkiem. Nawet pod akademikami UKW zatrzymać się można bez problemu. Co wywołało zmianę?

Pojedynek na marsze. Trzaskowski kontra Nawrocki
- Aby to zrozumieć, wystarczy podjechać pod akademiki parę minut po godzinie 17, o której kończy się płatne parkowanie - wyjaśnia mi mieszkaniec Łużyckiej. - Na parkingu palca już wtedy nie wciśniesz… Także w innych punktach ulicy tylko przed wieczorem można spokojnie wyminąć się w autach i zaparkować. Uważam, że rozszerzenie strefy miało sens.
Kontynuuję spacer Skrzetuskiem i sąsiednimi Bielawkami. Karłowicza, Kurpińskiego, Sportowa, Szymanowskiego, Ogińskiego, Powstańców Wielkopolskich, Poniatowskiego, Chodkiewicza, Kilińskiego, Cicha, Lelewela. Tam, gdzie stoją budynki użyteczności publicznej, jak szpital dziecięcy, komenda policji, gmachy uczelni, ruch na miejscach parkingowych trochę większy niż prawie żaden, ale wszędzie wypatrzyć można wolne miejsca. Wystarczy jednak przekroczyć Kamienną i wejść na Osiedle Leśne, gdzie nie ma już płatnej strefy, by znów utonąć w gąszczu samochodów.
To samo obserwuję po drugiej stronie Śródmieścia - na Okolu. Bez problemu i bez opłaty zatrzymuję się na placu Chełmińskim, po czym skręcam w Śląską. Do skrzyżowania z Jasną aut stoi niewiele. Co innego przed Graniczną. Nazwa tej ulicy wreszcie odzyskała sens. To teraz granica płatnej strefy, za którą wymalowane farbą miejsca wypatrzysz już bez trudu.
- Kiedyś za miejsce na prywatnym parkingu w pobliżu domu płaciło się 110 zł miesięcznie i jeszcze wcześniej chętni musieli zapisywać się do kolejki - wspomina mieszkaniec Jackowskiego. - A teraz za postój w strefie płacę 20-złotowy abonament. Złego słowa na tę zmianę nie powiem, choć zdaję sobie sprawę, że punkt widzenia zależy do punktu siedzenia.
Święte słowa...