Po nowym roku zagłada zagrozi czterem na pięć małych firm, wożących pasażerów na powiatowych i wojewódzkich trasach. Tak prognozuje Polska Izba Gospodarcza Transportu Samochodowego i Spedycji. Stanie się tak, jeśli nie zmieni się ustawa o publicznym transporcie zbiorowym. Ustawa liczy już pięć lat, lecz część jej zapisów wejdzie w życie dopiero od 2017 r. Tyle czasu pozostawiono samorządom na przygotowanie się do przejęcia organizacji transportu publicznego od prywatnych przewoźników. Wstydliwie ukrywana prawda wygląda tak, że w tej kwestii zrobiono dotąd niewiele. Dopiero teraz powstają plany, dyskutuje się trasy, które powinny przejąć samorządy. Trudno jednak mieć o to pretensje. Biedne jak mysz kościelna starostwa, które będą musiały organizować najwięcej połączeń, nie mają ani ludzi znających się na tej robocie, ani pieniędzy na nowe etaty, ani wreszcie pieniędzy na dopłaty do połączeń, gdy okażą się nierentowne.

Tomasz Czachorowski
Weźmy za przykład powiat bydgoski. Tydzień temu starostwo zakończyło okres społecznych konsultacji swego planu transportowego. Co ciekawe, opracował go dla nas… prywatny ekspert spod Gdyni. Konsultacje, jak się dowiedziałem u źródła, spowodują kosmetyczne zmiany w tym dokumencie. Zapisano w nim aż 65 tras autobusowych, które powinny być uruchomione dla zrównoważonego rozwoju. Urzędnicy jeszcze nie wiedzą, czy oddadzą całość jednej firmie, czy przeprowadzą przetargi na każdą z tras z osobna. Poprzeczkę ustawiono wysoko. Każdy przystanek ma mieć minimum sześciometrowy, utwardzony „peron” z wieloma udogodnieniami dla niewidomych, każdy autobus ma liczyć nie więcej niż dziesięć wiosen i mieć konstrukcję niskopodłogową. Rozmawiałem z dwoma szefami małych firm przewozowych. Twierdzą, że wymagań nie są w stanie spełnić, a wykorzystywanie takich wozów na dłuższych trasach po kiepskich drogach to poroniony pomysł. Mimo to przyjmijmy, że ktoś się w starostwie dogadał i podpisał umowę określającą stawkę, za jaką będzie woził ludzi (czyli słynny „wozokilometr”). Co jeśli wpływy z biletów nie pokryją kosztów zamówionych „wozokilometrów”? Starostwo samo będzie musiało załatać dziurę, tnąc inne wydatki (koszt rocznej obsługi jednej linii można oszacować na około milion). Co zaś się stanie z przewoźnikami, którzy nie staną do przetargu lub staną i polegną? Ci nie otrzymają od państwa refundacji ulg biletowych. I będzie to dla nich wyrok śmierci.
Jak się wpienimy, to pojedziemy zablokować Urząd Marszałkowski - odgraża się jeden z pokrzywdzonych. - Jarosław Reszka
Zagrożeni plajtą mali przewoźnicy mają też żal do marszałka województwa. Twierdzą, że wybrał z sieci połączeń komunikacyjnych w regionie 45 rodzynków - tras najbardziej dochodowych. W naszej części województwa jest ich 19. Wkrótce w Urzędzie Marszałkowskim odbędą się negocjacje z przewoźnikami. Pomogą ustalić warunki, jakie zostaną postawione na przetargach. Mali przewoźnicy są wściekli, że z północy regionu do rozmów zaproszono jedynie PKS Bydgoszcz i PKS Grudziądz. Podejrzewają, że duzi zaproponują takie warunki, które wyeliminują z gry małych. A tym samym zniknie kilkaset miejsc pracy, część wpływów z podatków, nie będzie konkurencji. „Jak się wpienimy, to pojedziemy zablokować Urząd Marszałkowski” - odgraża się jeden z pokrzywdzonych.