Rząd federalny rozszerzył kontrole na wszystkie granice państwa i zdecydował o przedłużeniu do 15 grudnia obostrzeń na przejściach z Polską. Niemcy uzasadniają to koniecznością ograniczenia nielegalnej imigracji. To jednak odbija się na kondycji całej branży TSL (transport, spedycja i logistyka), która obawia się komplikacji w łańcuchach dostaw i kosztownych opóźnień.
Kontrole są wyrywkowe, a więc nie ma mowy o zatrzymywaniu każdego samochodu, choć częstotliwość kontroli jest wyższa w przypadku dużych pojazdów przewożących towary i ludzi. Niemniej chodzi o centrum kontynentu, więc jest to przynajmniej potencjalny problem dla zdecydowanej większości firm transportowych działających na terenie Europy.
- Z taką możliwością liczyć się muszą zwłaszcza busy, dostawczaki, pojazdy z przyczepami czy plandekami, a także samochody osobowe z przyciemnionymi szybami. Przyczyną do kontroli może stać się również wygląd podróżnych, który funkcjonariuszom wyda się podejrzany. O rodzaju kontroli decyduje policja federalna, więc jej przebieg i częstotliwość wiążą się również z dostępnością patroli policji na danym obszarze - tłumaczy Jakub Gwiazdowski, head of partnership & relations w spółce Transcash.eu.
Achtung kontrolle! Czyli wpływ kontroli na transport graniczny
Choć kontrole graniczne dotyczą wszystkich sąsiadów Niemiec, ich bezpośrednie konsekwencje w największym stopniu odczuwają państwa dominujące w sektorze transportu drogowego. Liderem jest tu Holandia - na trasach łączących ten kraj z Niemcami przewieziono w roku 2023 (zgodnie z danymi Eurostatu) ponad 83 miliony ton towarów.
Drugie miejsce zajmuje Polska z wynikiem blisko 70 mln ton, przy czym aż 95 proc. transportu na linii Polska-Niemcy obsługują nasze pojazdy. Problem kontroli pośrednio dotyczy jednak niemal całej Europy, ponieważ prawie jedna czwarta wszystkich wewnątrzunijnych przewozów drogowych przebiega przez Niemcy.
To też może Cię zainteresować
Zapowiedź rozszerzenia kontroli granicznych wywołała natychmiastowy sprzeciw wśród przedstawicieli holenderskiej branży TSL. Tamtejsze stowarzyszenie załadowców i spedytorów Evofendex wyraziło obawy o utrudnienia w ruchu i przerwanie łańcuchów dostaw, co może narazić branżę na liczone w milionach straty.
Decyzję władz federalnych krytykują również niemieccy przedsiębiorcy.
Stanowisko polskiej branży transportowej
- Często wozimy części do produkcji samochodów. Tam przyjeżdża się na czas, co do minuty. Nasi przewoźnicy już zgłaszają problemy w związku z grożącymi im karami za opóźnienia. Niemcy próbują problem bagatelizować. Mówią, że 4,5 godziny straty to nic wielkiego. Tymczasem dla nas oznacza to, że dostawa przedłuża się nawet na kolejny dzień. Przewóz zakontraktowany na jeden dzień realizowany jest w dwa dni. Jeżeli w ślad za Niemcami pójdą inne państwa, będzie to zgubne dla UE – stwierdził w wywiadzie dla portalu „300gospodarka.pl” Jan Buczek, prezes Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
Jego zdaniem pozostałe państwa członkowskie powinny zaskarżyć Niemcy do Komisji Europejskiej, a ta jak najszybciej przywołać je do porządku.
Sprzeciw wobec decyzji wyraził także Związek Pracodawców „Transport i Logistyka Polska”. Zdaniem związku dziś skutki kontroli na polsko-niemieckiej granicy nie są aż tak bardzo odczuwalne, gdyż tutaj natężenie ruchu jest nieporównywalnie mniejsze niż na zachodnich i południowych granicach Niemiec. Niestety, w przypadku rozszerzenia tych kontroli na całą niemiecką granicę, wśród poszkodowanych znajdą się polskie firmy transportowe, wykonujące największą w Europie pracę przewozową.
– Dłuższe przestoje spowodowane zatorami na granicach to większe koszty i spadek efektywności wykorzystania środków transportu. Zatory to także dłuższy czas dostawy i nieprzewidywalność czasu dotarcia na miejsce załadunku lub rozładunku – stwierdził Maciej Wroński, prezes „Transport i Logistyka Polska” (TLP).
Dlatego też TLP wystąpiła do Komisji Europejskiej z prośbą o podjęcie działań chroniących jednolity rynek i swobodę przepływu osób i towarów.
